piątek, 30 sierpnia 2013

A to ci wymiana !!!!

Pewnie w blogowym świecie jesteśmy pierwszymi w takiej wymiance. Wraz z Tynką z bloga Przez krótką chwilę... zorganizowałyśmy wymianę owsa za sery :) Ja potrzebowałam owies na zimę dla zwierząt a Justynka bardzo chciała sery dojrzewające. I tak doszło do wymiany za pomocą jej męża. Oczywiście tak z gołymi rękami byśmy nie wystartowały więc do wymiany doszły weki pełne pysznych przetworów i ciasteczek dla moich dzieci za co serdecznie i głośno dziękujemy. Mam nadzieje że sery i miód z kwiatów akacji będą także smakowały.
Już przechowane w piwniczce.


Kozy na pewno będą zadowolone, bądź co bądź to ich osobista wymiana ;)
I tak pozytywnie na koniec nie ma to jak żyć jak pies z kotem ;)  Łamiemy stereotypy!!!Pozdrawiam

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Ostatnie szaleństwa

Strasznie zimno, wiatr jest przenikliwy Mimo, że kończą się wakacje nie tylko pogodowe ale i dla dzieci my staramy się wykorzystać ostatnie dni .W gościnie przyjechała siostra ze szwagrem i  dziećmi. W nocy w sobotę zrobiliśmy sobie ognisko. Cały dzień męskie grono naszego towarzystwa cieli drewno owocowe i szykowali miejsce do imprezy.Ognisko było duże, ciepłe płomienie nas rozgrzewały w chłodną noc, dzieci na kijkach piekły kiełbaski.Ah co to była za frajda dla nich!!! Dzieci pospały się nam na krzesłach i trzeba było je zanieść do łóżek a my do drugiej w nocy rozawialiśmy i rozkoszowaliśmy się ciszą wokoło. Dla takich chwil warto żyć- jak mówi piosenka :)


Dziś wielki dzień - zdjęcie szyny Borysa. Biega od rana bez, ja osobiście umieram ze strachu a on ma to w nosie :) Rehabilitacja nie jest potrzebna bo jak to powiedział lekarz - "Borys sam się zrehabilituje ". I rzeczywiście , rączką sprawnie operuje i najbardziej cieszy się dziś na pierwsze kapanie w wannie :)
I teraz troszkę z innej beczułki, pewne przemyślenia mnie naszły po ostatnich komentarzach pod postem Bilans gdzie zostałam nazwana "zwykłą chłopką bez empatii do żywych stworzeń'. Chciałabym pewne sprawy jednak wytłumaczyć choć zastanawiałam się nad ich sensem. Przede wszystkim tak popieram- jestem chłopką i nie wstydzę się tego, to nie piętno to wybrany styl życia jaki prowadzę z pełną jego świadomością. W drugiej jednak stronie jest sprawa empatii do zwierząt i podejścia do ich istnienia .Uważam że jest to absolutnie nie sprawiedliwe że zostałam zaszufladkowana z wielkimi hodowlami w których zwierzęta są hodowane tylko pod ubój ( nie ważne w jakich warunkach czy to klatkowych czy wybiegowych).Jestem mięsożercą, cała moja rodzina uwielbia mięso ale nie narzucam weganom czy wegetarianom by je jedli. Nie raz mam gości wegetarian i szanuje ich sposób na życie, specjalnie im gotuję i nie napadam na nich. Hoduję zwierzęta na wyżywienie czy to jaja czy to mleko czy mięso, nie posiadam Mini Zoo , nie utrzymuje ich dla hobby. Utrzymują się same, dbam o nie, mają godne życie i opiekę, ale nie wykluczam że kiedyś trafią do garnka. Nie rozumiem dlaczego miałabym się z tym kryć jeśli jest to naturalne i absolutnie ludzkie. Oczywiście kocham moje kozy czy Tolę, ale ich potomstwo jest konsumowane lub sprzedawane i nie ukrywam tego nigdy. Pisze na blogu o  normlanym życiu, nie o fanatyzmie ekologii .Jeśli ktokolwiek z czytelników jest oburzony sposobem mojego życia po prostu proszę nie czytać, nie zasłużyłam by być obrażaną i szkalowaną. Pozdrawiam 

czwartek, 22 sierpnia 2013

Bilans


Zbliża się wrzesień dużymi krokami. Chłodne dni i noce nie dają zapomnieć o zbliżającej się jesieni. Ja koncentruję się na gromadziu zapasów i łataniu dziury budżetowej. Nie będę kolejny raz ględzić o tym jak słaby był ten rok w plonach bo przecież też wiele zrealizowałam tego roku. Jak zakup Toli czy owiec, ale są sprawy które nie udało mi się zrealizować jak: zakup indyków mięsnych, zakup królików. Ze sprawami remontowo-budowlanymi też jesteśmy do tyłu i to dość sporo. Od czterech lat nie mieliśmy tak leniwych wakacji. W tym roku nie zrealizowaliśmy planów budowy kuchni letniej, dokończenia tarasu i ogrodzenia które nadal czeka na zakup siatki. Tak więc mam prawo być niezadowolona bo przecież plany były dość intensywne a realizacja do kitu. Jak zawsze w takich sytuacjach chodzi o pieniądze i o czas rzecz jasna. No ale ględzić nie ma co dalej tylko podjąć pewne działania tej zimy, zakupić to co nie udało się nam zakupić latem i dokończyć sprawy wczesną   wiosną.



 
 
 Zakupiłam już słomę w ilości 4 bal które dumnie stoją w stodole, we wrześniu mam plan zakupić ziemniaki ( dla nas i zwierząt) oraz buraki pastewne. Siano spokojnie zakupię w październiku gdyż mam jeszcze zapasy które uzbieraliśmy latem z pola sąsiada. Na pewno musze zakupić jak najszybciej większe ilości zboża bo teraz  stoi bardzo tanio. Tak więc zakupów dużo jak co roku. W październiku zacznie się bicie gęsi, kaczki po późnych wylęgach muszę przełożyć na grudzień. Już mi się marzy pachnący i gorący rosół z kaczki z kluseczkami własnej roboty!!!!.Zmiany u nas także w kwestii pracy Tomka, bo dwuletnich moich namowach wreszcie zmienił pracę. Koniec z stresem i nagonką, szantażami szefa i ucinaniem wypłaty. Teraz będzie miał wreszcie Tomek spokój psychiczny. Obowiązek a później  powrót do domu bez przynoszenia nerwów z pracy. Zaczyna od poniedziałku. Nie tylko większa wypłata ale i spokój psychiczny się liczy bo przecież większość dnia spędza w pracy. Ja za to ostatnio nie zarabiam, cisza w zamówieniach nastała. Dojrzewalnia pęka w szwach a dziś wędzę kolejne sery na drewnie wiśniwo-brzoskiwniowym by nadały serom wspaniałego aromatu. Mam nadzieje, że cisza ta ustanie i zacznę wyzbywać się zapasów.
Gotowe do wędzenia...
I w trakcie wędzenia...

 
Borysek dochodzi do siebie po operacji, rączka pięknie się zrosła jak wynika z prześwietlenia. Ma mieć szynę jeszcze 7 dni a później sami mamy ją zdjąć. Codziennie zmiany opatrunków na jałowy upewnia nas jak pięknie doprowadzili mu rączkę. Powiem szczerze, że jestem bardzo dumna z Tomka i z tego jak poradził sobie z zwierzyńcem. Kozy nie dorobiły się zapaleń, wymiona ładnie zdajane były więc chłopak zasłużył na nagrodę w postaci podziękowania i pochwalenia :)
O drób także zadbał sowicie :)

 
 Zadecydowaliśmy, że Borysek z odszkodowania dostanie rowerek. Jak sobie zażyczył mały pacjent ma być niebieski a kask i ochraniacze z Spidermanem :) Zbliżają się coraz szybciej jego urodzinki, oczywiście zrobię mu ogromny tort Ciuchcię z wagonami pełnymi cukierków i batoników :) Będzie radocha. Wczoraj gdy tak siedziałam na tarasie popijając kawę w głowie powstawały plany na przyszły rok. Tola będzie już cielna, jagnięta będą rosnąć a ja wymarzyłam sobie taką noc w której dzieci będą spały w namiocie a my dorośli w rodzinnym gronie najbliższych będziemy piec barana na ruszcie nad ogniskiem, smakując to pyszne mięso popijać będziemy piwem i zagryzać sałatkami z warzyw z własnego ogrodu. Taki mam plan na przyszły rok .Jeszcze przed zimą mam plan zakupić dwie samice i samca królików kalifornijskich ,  typowo mięsnych by w przyszłym roku mieć swoje wykoty. Tak więc dużo planów i dużo wydatków ale jesień jest także sporym zarobkiem na drobiu. Myślę, że wyrówna się wszystko odpowiednio.
Pozdrawiam

wtorek, 20 sierpnia 2013

Bliżej domu

Wczorajsza operacja przebiegła bez niespodzianek, choć ja odczuwałam spory stres gdyż syn na bloku operacyjnym był 3 godziny. Po czterech godzinach po zabiegu Borys już biegał po sali :) Dzielny chłopak. Po południu zrobili mu RTG rączki i dziś czekamy na wypis. Blisko sercem jesteśmy domu a coraz bardziej oddalamy się ze szpitalnych murów duchem. Jestem spokojna i cierpliwie czekam jak nacisnę pedał gazu i zwieję z tego miejsca. Niczego tak nie cierpię jak szpitali. Może dlatego, że mam złe z nim doświadczenia? Niestety nie miałam możliwości w swoim życiu być leczona w takiej klinice, od nagromadzonych złych przeżyć, bólu i upokorzenia zakorzenił się u mnie głęboko wstręt i niechęć do szpitali. Cieszę się, że choć synkowi udało nam się zabezpieczyć dobre warunki i miłe wspomnienia. Jesteśmy bliżej domu....Pozdrawiam

sobota, 17 sierpnia 2013

Przygotowania

 
Czas się przygotować do wszystkiego: do życia, do zbliżającej się jesieni, do operacji synka , do ich pierwszego dnia w przedszkolu. Do wszystkiego. Czas minął nieubłagalnie szybko, mało człowiek nacieszył się słońcem tego roku, mało zebrał plonów i mało nacieszył wakacjami. Poranki są chłodne, ostry jesienny wiatr czuć już na plecach, liście opadają na ziemię niczym wrześniowy deszcz. Najtrudniejsze przygotowania ma Tomek, który od wczoraj przechodzi nauki dojenia i oporzadku przy zwierzętach.

 Opornie mu idzie mimo jego zaangażowania, ciężko mu wyczuć wymiona i swoje ciężkie dłonie a ze strzyków zamiast strumieni mleka kapią małe krople. Mam czas do niedzieli nauczyć go na tyle by dał sobie sam radę, w sobotę wywiozę córkę do siostry a w niedzielę ruszam z synem do Chorzowa do kliniki. Czeka go w poniedziałek operacja, mam nadzieje, że ostatnia. Zdjęcie drutów i kolejny raz czyszczenie kości paluszka z ropy która niestety od dwóch  dni znów zgromadziła się pod skórą. Dwa dni temu znów była panika gdy syn obudził się z opuchniętym palcem wskazującym a pod skórą było widać ropę. Zbladłam na samą myśl, że po kuracji antybiotykowej wróciła infekcja. Dwie godziny później byłam już w mieście jeżdżąc po lekarzach i dzwoniąc gdzie się tylko dało. Kolejny raz dr.Pilecki przyjął nas między pacjentami i zbadał Boryska. Na szczęście nie ma powrotu na węzły chłonne ale w trakcie operacji zdjęcia drutów palec muszą oczyścić i wymaz zbadać. Mocze paluszek w czystym spirytusie i wczoraj ropień pękł. Jestem dobrej myśli i wiem że to już koniec szpitalnych przejść. W niedzielę wyruszymy po wolność dla rączki, po beztroskie kąpiele w wannie i obejmowanie mojej szyi dwoma rączkami. By Tomek nie stracił pracy ja muszę jechać a że mamy trochę czasu to nadszedł czas na nauki w dojeniu. Komicznie to wygląda jak kawał chłopa dyszy nad wymieniem i poradzić sobie nie może hehehhe :D To taki mój ironizm bo przecież ja mam lajtową pracę heheheh ;)
Szczerze to nigdy w swoim życiu nie czekałam tak na zimę, pierwszy raz mam takie ogromne pragnienie by ten straszny rok się już skończył. Ta trzynastka jest w tym roku dość męcząca choć nie nalezę do przesadnych ludzi ale w tą właśnie bardzo wierzę. Utrudnił ten rok nam życie , bardzo zmęczył nas swoim pobytem. Dość uciążliwy z niego gość. Przywitałam go chlebem, solą i wódką a on napluł mi w twarz. Choć przeżyć było tak wiele negatywnych jakoś obronną ręką i cudem wyszliśmy na prostą. Dziecko zdrowieje, kozy bezpieczne a i budynki w tym roku omijały burze i wichury. Dla mnie już praktycznie wrzesień, tym miesiącem żyję. Przygotowaniami do zimy, bezpieczeństwem dla nas i zwierząt przed mrozem, zakupieniem zapasów bo przecież nic nie zbiorę z ogrodu. Biedna zima nas czeka, bardzo skromna i licha (za to z tego co już widzę po tylu latach obserwacji na wsi) wiem, że mróz nam nie odpuści. Ciężka i mroźna będzie biała dama. Nie żebyście myśleli że popadam w negatywizm hehehhe po prostu wiele potrafię już zauważyć, zaobserwować by wiedzieć jak będzie. Teraz jednak chcę się skupić na synu i przejść przez to co mnie czeka. Trzeba wierzyć że będzie dobrze i ja to właśnie robię. Na koniec tak trochę bardziej pozytywnie, czyż ona nie jest słodka??
 

Pastwiska wciąż sycącą zielenią pachną.
 


 
W tym roku rozpieszczają nas pomidory, pachnące i słodkie w smaku. Obfitość ich jest ogromna.
 
Tolcia rośnie jak na drożdżach, wspaniale się chowa. I straszny z niej pieściuch :)
Pozdrawiam serdecznie :)

wtorek, 13 sierpnia 2013

Frida


nowa mieszkanka naszego domu. Ulubienica naszych dzieci , nas oczarowała w pierwszych minutach pobytu. Jest delikatną, spokojną i nad wyraz mądrą psinką. Pierwszy raz spotykam się z tak młodym szczeniaczkiem który prosi pod drzwiami na siku :)Gdy ją dziś zobaczyłam wśród reszty brzdąców przypomniała mi się pewna psinka którą wzięliśmy z mężem ze schroniska. Było to w czasie gdy byłam w 8 miesiącu ciąży z córką, zapragnęliśmy mieć małą psinkę by wychowywała się z naszym nowo narodzonym dzieckiem. Chcieliśmy dobrze uczynić i wzięliśmy małe szczenię ze schroniska. Wyglądał prawie identycznie jak Frida, mały mieszaniec jamnika. Był cudowny lecz po tygodniu pobytu u nas zachorował na parwowirozę ( którą przyniósł ze sobą z schroniska) i po 2 tygodniowej walce odszedł na tamtą stronę. Pamiętam jak nocami nie spałam tylko tuliłam jego wyginające się z bólu ciałko, mimo wszystko walczyliśmy o niego do końca, ciągłe wizyty u weterynarza, kroplówki i leki nie pomogły. Po kilkunastu minutowej reanimacji odszedł w lecznicy. Dziś jak ujrzałam Fridę poczułam się jakby czas się cofnął tylko z tą różnicą, że Frida jest zdrową sunią. I tak mamy kolejną duszyczkę do kochania i chyba w naszych sercach zmieści się jeszcze nie jedno :)


Spokojnie nam się żyje teraz chociaż na problemach finansowych nie jest łatwo się nie koncentrować. Mimo wszystko staramy się odrzucać takie chwile od siebie i staramy się łatać życiowe dni.  Piątek naszło nas by wieczorem tuż po burzy zrobić ognisko, taki spontaniczny odruch. Siedzieliśmy w ciemnościach grzejąc się w chłodnych powiewach wiatru płomieniem z ogniska. Opowiadaliśmy sobie straszne historie a dzieci wlepiały w nas swoje duże ciekawe oczy. Jedliśmy kiełbaski z patyków i śmialiśmy się z dziecinnych opowieści. Burza jednak przemyślała sprawę i stwierdziła,że czas znów do nas wracać, z dala widać było błyskawice a wiatr wzmógł na sile. Tomek w raz dziećmi poszedł do domu ja dałam sobie jeszcze chwilę ciszy przy ognisku. Ułożyłam się na ławie czując ciepło ognia na twarzy,nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Obudził mnie deszcz i hulający wiatr nad głową. Godzinę spałam nie mając świadomości. Tak to się nazywa szybki wypoczynek hehhe. Pozdrawiam was serdecznie !!!

środa, 7 sierpnia 2013

Gdy żar się leje

Z nieba leje się żar, wszystkie zwierzęta chowają się po krzakach byle by w cieniu odetchnąć na chwilę. Ja mimo upału staram się wykonać swoje obowiązki te podstawowe oraz te zaplanowane od dawna:. jak sprzątanie obornika, oprzątniecie stodoły czy garażu po starej słomie z zimy. Unikam jednak upalnego skwaru w południe i czekam jak słońce zelżeje choć trochę kryjąc się w ścianach domu. W tym czasie jak to każda pani domu gotuję obiad dla rodziny i robię sery. Powstają sery dojrzewające , dojrzewające w winie i dojrzewające wędzone. W sumie nigdy dojrzewających nie wędziłam ale zgłosiło się kilka osób chętnych na wędzone więc robię na życzenie. I rzeczywiście dojrzewające wędzone są wyjątkowe w smaku. Szczerze polecam :)


niedziela, 4 sierpnia 2013

Dwa oblicza

 


Czasem tak bywa, że nad naszym domem nachodzą burzowe chmury, głębią się i samym wyglądem straszą. W panice zabezpieczamy wtedy wszystkie budynki, ściągamy z pastwisk zwierzęta i ukrywamy je pod dachem by je ochronić. Sprzątamy wszystko co może porwać wiatr czy zmoczyć deszcz. Tak bywa, że nadchodzi ta burza a po niej trzeba liczyć straty, nie raz się rozpacza nad zerwanym dachem czy też zatopionym ogrodzie. Czasem wiatr kładzie swą silą na ziemie wszystko nad czym pracujemy kilka miesięcy czy lata. Czasem bywa i tak że straszące nas chmury rozwiewa wiatr i ku naszemu zdziwieniu wychodzi słońce. Teraz ja jestem tak zdziwiona gdy widzę powoli wychodzące słońce za chmur i dziwie się sama sobie pytając: "po co człowiek się tak martwił i ganiał zdziwioną zwierzynę do stajni, kurników i obory?". Świat patrzy wtedy swoimi wielkimi oczami ze zdumieniem i zaśmiewa się nam w twarz, że zrobił  nas w "konia". Może słońce jeszcze całkiem się nie ukazało w rozwianym wiatrem niebie ale widzę jakieś delikatne promyki co dają mi nadzieje, że będzie tylko lepiej. Po rozmowie z głównym weterynarzem powiatowym z IW i moim prywatnym weterynarzem trochę się uspokoiłam. Nie żebym potrzebowała zapewnienia, że zwierzęta są zdrowe - bo to wiem na pewno. Wystarczy dobrze poczytać o Scrapie u kóz i wiadomo że moje żadnych objawów nie miały ani mają, ale przede wszystkim obawa o wybicie w bezsensowy sposób mojej trzódki gdzieś rozwiała się w całym tym lęku. Cieszę się, że na trzeźwo zdziałałam, że posłuchałam rad znajomych i podjęłam działania. Teraz jestem informowana jak osoba chętna do współpracy a nie jako przestępca winny swego czynu. Nikomu nie łatwo jest tłumaczyć się i udowadniać że nie jest się garbatym aniołkiem , łatwiej jest jeśli sami umiemy powiedzieć głośno co się dzieje. Bo przecież gdyby oni pierwsi do mnie dotarli jaką miałabym szanse by wysłuchali to co do nich mówię? Szczerze jak na razie nie wiem co robić, zostało mi czekanie. I z tego co wiem nic nam już nie grozi, tylko życie czasem zaskakuje nas tak nieprzyjemnie, że nie przestaje być czujna.Dziękuje Wam za wsparcie, ciesze się że mi ufacie i tak dużo od siebie wsparcia ofiarowujecie. Byle by Was omijały takie złe przeżycia i doświadczenia. Ja chyba już przywykłam i po każdym takim upadku czuję się silniejsza.Bo przecież mam o co walczyć, prawda? Pozdrawiam

piątek, 2 sierpnia 2013

Kawa na ławę

Wyobraźcie sobie stado nr.A stado nr.B i stado nr.C. W stadzie A jest 9 owiec ma być kontrola IW więc ze stada A przepisane są duchowo do stada B ( nie wiem z jakich powodów). Stado B to stado mojej byłej znajomej. I u niej ma być kontrola a że nie posiada owych 9 owiec wpada na pewien pomysł i pyta mnie czy mogła by je przenieść do mnie duchowo. Nie za bardzo jestem chętna na takie wywijasy ale sprawa cichnie. Po tygodniu pytam ją e-mailowo co z tymi owcami zrobiła. Odpowiada - Nieaktualne. Hmmm niekatulane to niekatulane. Mimo tego dowiaduję się we wtorek, że te 9 owiec były duchowo czyli fikcyjnie w moim stadzie od 16.02.2012 do 31.05.2013. Jak to możliwe ? Jednak w naszym kraju wszystko jest możliwe. Owa znajoma podrobiła mój podpis i nie informując mnie przeniosła do mnie te owce papierowo.W ciągu tych 6 miesięcy mogłam mieć w każdym momencie kontrolę IW. Jak by się to skończyło? Sprawą w prokuraturze o nielegalny ubój i handel mięsem. Kropka. Mimo, że kontroli nie było a stado wróciło duchowo do stada B a później do stada A, to w tym stadzie A wykryto u jednej z owiec zakaźną chorobę wściekłych krów.Więc IW wykonał utylizacji zarażonego zwierzęcia i z nim spokrewnionych osobników i ruszyli na podbój stada B. Gdy założyli tzw. blokadę na stado i brak możliwości ruchu w sprzedaży i kupnie sprawa trafiła do mnie. Zostałam wtedy powiadomiona od byłej znajomej o całym tym procederze oraz o tych sztukach owiec, przekazała mi numery kolczyków ( bo przecież ich nie posiadałam wcale). Myślałam nad tym całą noc, nie wiedziałam co robić czy iść drogą jej wskazówek i siedzieć cicho wpisując te numery do księgi czy działać. Po rozmowach ze znajomymi plus weterynarzem zostałam przekonana, że nie mogę siedzieć cicho tylko muszę wyprzedzić fakty działań IW. Od razu pojechałam do nich osobiście wyjawiając to co wiem i proszą c o rady co mogę w tej sytuacji zrobić. Bo problemem nie są tylko owce ( których i tak u mnie nie było) ale istniejąca sztuka czyli Maja która pochodzi właśnie z tego stada.Czyli morał jest taki że w stadzie B i C choroby nie ma ale mimo wszystko proceder istnieje. Teraz czekam jakie będą działania w stadzie B, IW ze mną jest w stałym kontakcie. Tak o to zostałam w manewrowana w kłopoty.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Czuję się zakleszczona

Nie mogę napisać co się dzieje, czuję że to zły moment. Nie chce więcej problemów dlatego nie opiszę co się dzieje. Jedyne mogę napisać, że stres mnie nie opuszcza, dopiero wyszłam ze strachu o dziecko to weszłam w strach o moja trzódkę. Walczę o moje zwierzęta, o ich życie. Zostałam oszukana i w manewrowana w tak duże kłopoty i że nie wiem jak to się skończy. Od wtorku wiem dokładnie co mnie czeka i wiem jakie mogę ponieść konsekwencje nie swoich działań. Od wtorku wiem że ktoś kogo uważałam kiedyś za bliską mi osobę oszukał mnie i wpędził w nie lada problemy. Nie wiem czym sobie zasłużyłam od losu za takie przeżycia, nie wiem dlaczego mnie to spotyka. Nie zaufam już nikomu, wrócę do swojego życia takim jakim było. Wystarczy mi moja rodzina i otoczenie natury bez dodatkowych osób. Jestem rozgoryczona i spętana w strachu i żalu, nocami budzę się z koszmarnych snów przerażona. Śni mi się że moje zwierzęta leżą martwe w stajni, niestety mogę je tak stracić. Nie z naturalnej śmierci- okradzione  z życia bez sensu. Jak to przejdę jak przez to przebrnę napiszę co się stało, teraz po prostu boję się nawet o tym myśleć i muszę walczyć. Zostałam stworzona na obraz skały na morzu, po to żyje by ocierać się wciąż o dręczące mnie fale.W myślach twarda a w sercu mięknę.Byle bym się nie obsunęła w otchłań.