sobota, 22 grudnia 2018

Świąteczne Życzenia

Świąteczny czas - tak cudowny, tak wspaniały dla mnie. Od dwóch lat powiem szczerze wreszcie dorosłam do tego by przeżyć ten czas spokojnie. Nie gonię , nie mam obsesji by było idealnie. Wszystko robię na spokojnie między czasie po prostu się wysypiając. Pamiętam ten czas jeszcze parę lat temu, w biegu - normalnie szaleństwo. Obsesyjnie wszystko musiało być idealnie, robiłam to dla wszystkich niby ale chyba prędzej robiłam to dla siebie by sobie udowodnić jaką idealną panią domu jestem. Jak niepowtarzalna jestem ohh bałwanki z bezy, idealne pierniczki, przynajmniej 4 ciasta , własne chleby wszystko na tip top. Wszystkie dania musiały być, żeby świat się walił żebym po nocach nie spała musiało być, oczywiście że musiałam sama to zrobić bo jakby inaczej. Czasem pozwoliłam  by moja (była) teściowa coś zrobiła ale absolutnie nie za dużo. Paranoja dosłownie. A w tym biegu całym kończyło się tym, że jako jedyna siedziałam przy stole wykończona i nawet nie miałam apetytu by coś zjeść. Od czasu rozwodu zluzowałam, szkoda że nie zluzowałam tak wcześniej może bym tak się nie zdzierała.  Na pewno jeszcze więcej bym zmieniła.

Dlatego też chciałabym Wam życzyć zluzowania, prawdziwej radości z przeżywania świąt. Zatrzymania się na chwilę by widzieć co nas otacza i przyjrzenia się bliskim. Dobre chwile szybko uciekają. Zdrowych Wesołych Świąt Bożego Narodzenia :)


niedziela, 4 listopada 2018

Co będzie za parę lat ?

Pomyślałam ostatnio nad pewną sprawą, o tak nagle mnie naszło- o przemijającym czasie. Pogonią za wszystkim, za każdą chwilą choć  minutą. Przemyślałam swoje życie, wszystko co do joty przeanalizowałam. Po co? - można zapytać. Otóż czasem warto się nad sobą zastanowić. Znam swoje wady, niektórych się wstydzę z niektórymi walczę a przed pewnymi wadami jestem bezsilna. Jednak to nie o tym myślałam, nie nad sobą lecz nad tym co robiłam, robię i robić bym chciała. Zastanawiałam się dlaczego ja wciąż gonię, czemu wciąż chce sobie - o nie nie - chce wszystkim coś udowodnić. Możliwe, że ma to podłoże z dzieciństwa jednak nie wszystko tak łatwo sobie wytłumaczyć, czy też kryć się za złymi lub dobrymi przeżyciami. Zającem nie chcę być, nie chcę czuć strach przed nowym lub innym, jednak czasem sama siebie przerażam. Przemija mi czas, lata uciekają a ja im starsza jestem tym mniej potrafię cieszyć się z życia. Nie, nie jestem w depresji wręcz przeciwnie czuję jak rozkwitam, jak się rozwijam lecz wciąż czuję niedosyt. Ciężko to opisać, po prostu odczuwam wciąż że za mało robię, za mało się rozwijam , za mało pracuję, za mało się uczę. Chwila słabości, chwila odpoczynku - ja czuję wyrzuty sumienia. Jestem zła na siebie, że sobie pozwalam przysiąść. Każdy kto mnie zna twierdzi, że robię tak dużo. Zadają mi pytanie skąd bierzesz czas na to wszystko? A ja czuję zdziwienie na te słowa i wewnątrz czuję niedosyt, bo za mało. Zastanawiam się czy to już nie jakieś skrzywienie :p Serio ! Może ja nie jestem w stanie zaakceptować, że się starzeję, bo wszystko co roku robię wolniej. Nie potrafię już się tak zmobilizować czy być tak szybką w swoich działaniach. Mamy listopad a ja dalej w remoncie! Dalej w piwnicy stoi wór buraków których nie mam czasu lub czasem po prostu mi się nie chce przerobić je na weki. Na podwórku dalej stoją grille które proszą się by je oczyścić i schować. Dalej mam nie pocięte do końca drewno itd.... Przeraża mnie fakt co będzie za np. 5 lat ....

Chaotyczne myśli, jak i działania. No cóż.....

niedziela, 7 października 2018

Czas szybko leci

Bardzo szybko, myk i już jesień. Długo nie pisałam, w sumie ledwie się wyrabiam ze wszystkim, a ten post piszę  już chyba trzeci dzień. Co chwila troszkę coś dodam. Od sierpnia zostałam sama, mąż wyjechał "zagramanicę" za chlebem :) Ja za to zajęłam się tu wszystkim tym co planowaliśmy od dłuższego czasu a więc remontem. Układ domu jest prosty: przechodzisz z ganku do kuchni z kuchni do jednego pokoju a z tego pokoju do następnego. Ostatni pokój był dla nas sypialnią a środkowy pokojem dzieci, jednak nie raz zapadłabym się z chęcią pod ziemię gdy przyjechał do mnie nieoczekiwany gość a dzieciaki były w szale zabaw. Nie było gdzie siąść ani zaprosić.  Po drugie dzieci coraz starsze i coraz bardziej narzekające, że nie mają własnych pokoi. Metraż pokoi jest bardzo duży , ostatni pokój największy bo aż 25 m2. Postanowiliśmy przedzielić go na pół ścianką działową i zrobić dwa pokoje, tym bardziej że po obu stronach są okna. Zaczęłam więc od podłogi, stare deski pomalowane farbą wycyklinowałam i wypolerowałam. Polakierowałam je a następnie gdy lakier utwardził się zaczęłam skrobać ściany ze starej farby- było ich chyba z sześć warstw ale tynk okazał się w dobrym stanie więc tylko gipsowanie i malowanie zostało. Zabrałam się za stawianie ścianki działowej, wcześniej hydraulik pociągnął na drugą stronę pod okno kaloryfer. Ścianka działowa była moim debiutem i nieskromnie jestem z siebie dumna :) Elektryk zrobił nową elektrykę - kontakty i osobne światło. Teraz czas na gipsowanie ale to od jutra. Męczące to dla mnie samej tym bardziej, że mam mnóstwo innych obowiązków. Remont nie idzie szybko ale robię dokładnie w miarę możliwości i swoich umiejętności. A tak to wyglądało po kolei:

Jak widać kilka desek trzeba było wymienić na nowe.

Etap cyklinowania

Przed lakierowaniem.

Pierwsze kroki stawiania ścianki działowej

Skrobanie ścian (znienawidzona przeze mnie czynność )



Między czasie pomalowałam kuchnię letnią, zajmuję się cieciem drewna na zimę i oczywiście przerabianiem owoców z sadu. I jeszcze najważniejsza rzecz czyli to co postanowiłam i dopięłam swego.

Nauka - czyli studium weterynaryjne zaoczne. I chyba to najbardziej mnie cieszy i satysfakcjonuje. Nauki jest w brut ale daję radę i naprawdę to mój temat. Czułam, że tak będzie ale mówiąc szczerze długo się naczekałam by spełnić swoje marzenie. Ostatnio nawet zastanowiłam się nad tym kiedy pierwszy raz pomyślałam by się uczuć na Technika Weterynaryjnego i minęło kupę lat bo aż 9 ! Jednak teraz jest odpowiedni moment. Nieraz warto poczekać na odpowiedni czas. Cały tydzień czekam na weekend by jechać i znów dowiedzieć się coś ciekawego. Robić rozmazy, badania biologiczne, sekcje, oglądać pod mikroskopem i chłonąć wiedzę. Szkoda tylko, że wszystko jest na mojej głowie i ten pęd daje mi popalić. Jeszcze tylko 3 miesiące Kamil wróci i będę mogła trochę zwolnić. Trzymajcie się i pamiętajcie marzenia się spełniają ! :)
Ps. Chcę podziękować mojemu kochanemu mężowi za to, że przy nim mogę się rozwijać i spełniać. Wiem, że będzie to czytał bo jest moim najwierniejszym czytelnikiem a zasłużył na to by tutaj mu podziękować za wszystko co robi dla mnie i dzieci.

A Was kochni czytelnicy gorąco pozdrawiam !

piątek, 10 sierpnia 2018

Uroki soku jabłkowego

- Oh jak wspaniale! Robicie własne soki , to cudowne ! Cały rok mieć taki witaminowy skarb w piwnicy.
- Tak, tak! Też się cieszymy ale najpierw trzeba go zrobić.
- Każda praca jest tego warta!
- Ależ oczywiście robimy to z przyjemnością

Rano biorę taczkę z mężem i jedziemy do sadu. Zbieramy jabłka. Osz cholera szczypawice spadają z drzew nam na głowy. Kurde muchy końskie gryzą ! Ale to nic - jabłko za jabłkiem, gruszka za gruszką lądują w taczce. Otrzepując się z gryzących owadów jedziemy do kuchni letniej. Mycie owoców, nosz wyłażą te szczypawice dalej. Przebieranie, krojenie i siekanie. Przekładanie do wyciskarki i wyciskanie soku. Przelewanie do wyparzonych butelek, pasteryzacja. Butelki do skrzynki i do piwnicy. I tak kurde codziennie, ale jakie to piękne oh ah ! Jabłek i gruszek nie ubywa nawet tego okiem nie widać. Sad pełen spadów które trzeba pozbierać posiekać i dać kozom. Muszki - cholera, jasne te owocówki wszędzie. Do nosa do oczu włażą. Oh i jeszcze bym zapomniała - wytłoczyny. Suszenie. Kolejna chmara muszek. Śpię wlatują do sypialni. Są wszędzie ! Uroki soku jabłkowego :)

Tak tak , nie marudzę oczywiście ciesze się ale raczej radość będzie to przynosiło zimą nie teraz. Ukrop a ja wciąż w robocie. Śliwki tuż tuż , smażenie. Zbiory z ogrodu, pomidorów - od zatrzęsienia, co dziwne dalej rosną ogórki - już 180 słowików zrobiłam. Kto to zje ?? Ukłon dla natury i sprzyjającej pogody ale to znaczy tylko jedno w tym roku będzie bardzo ostra i długa zima. Pierwsze dni sierpnia upalne i duże plony a to mówi tylko jedno szykujcie się na ostrą zimę. Łatwo nie będzie, natura wie co robić jak dać szansę przetrwać. Co jeszcze jest dziwne ? Kozy od czerwca mają ruję do dziś, po kolei. Co chwilę. Pamiętam taki rok, zbiory obfite wciąż ruje u kóz od maja. Co przyniosło ? Zima wtedy była bardzo ciężka, dużo śniegu a na termometrze nawet -25 stopni. Szykujcie się będzie ostro :) Pozdrawiamy z muszkami, szczypawicami i muchami wszech obecnymi ! :)
Ah no i cydr już tuż tuż gotowy.

sobota, 14 lipca 2018

W pogodni za chwilą

Witajcie, chwilkę zawisłam w próżni blogowej ale to za sprawą ogromu pracy. Jak to pogoda potrafi się dostosować do naszego trybu pracy. Nie wiem jak u Was ale co roku gdy zaczyna się zbiór ogórków zaczyna padać. U Was tak samo? Co roku zaczynają się ogórki, siedzenie w kuchni przy wekach a za oknem deszcz. Dla mnie to naprawdę świetne zbiegnięcie się pogody z obowiązkami. Od trzech dni siedzę w wekach, ogórki w pomidorowym sosie, ogórki w curry, w occie, kiszone, sałatki szwedzkie, marynowana kalarepa i siekana na surówki zimą. Praca wre a ja czuję się jak ta ugotowana kalarepa w tym kotle :P Nie pada rzecz jasna cały czas, a gdy tylko wychodzi słoneczko idę na ogród po kolejne partie warzyw do przerobienia. Między czasie oczywiście przerób mleka i prace porządkowe. Znów jestem na pełnym obiegu i uwierzcie mi,nic mnie tak nie cieszy. Pierwszy zbiór jabłek czeka na nas jutro. Pierwsze soki wyciskane do ostatnich sił. W tym roku prócz tradycyjnych przetworów będziemy także robić swoje własne soki pasteryzowane. Będą przechowywane w butelkach w piwnicy.Wyciskarkę do soków mam 12 litrową więc szybko pójdzie dodatkowo zostaną nam wytłoczyny które będę suszyć na zimę dla kóz. Nic nie może się zmarnować.







Suszą się zioła


Oczywiście oprócz pracy jeszcze znajdujemy chwilę na przyjemność. Na spędzenie razem czasu, zatrzymanie się w tej gonitwie.....




Nie tylko pracą człowiek żyje :) Pozdrawiam 

środa, 27 czerwca 2018

Pasja - tylko to!

Sery to moja pasja, taka prawdziwa tuż po moich kozach. Nie wyobrażam sobie tego nie robić. W sumie nie umiem zatrzymać się na jednym etapie nie myśląc o drugim. Jak poczuję satysfakcję w jednym gatunku zaraz odczuwam że czegoś mi brak i poszukuję kolejnego celu. Tak jest z serami. Gdy tylko osiągnę sukces z jakimś serem zaraz chcę próbować robić kolejne. Serowarstwo jest niczym nie kończąca się opowieść. Gdy się rozczytasz nie umiesz przestać. Gdy sprzyjają ci warunki siedzisz w wygodnym fotelu, pobłyskuje lekko światło lampki nocnej a ty okryta ciepłym kocem to tylko czytać i czytać. Oczywiście to metafora bo praca przy serach przy ich produkcji jest czasochłonna choć nie można powiedzieć że męcząca. Serów nie robi się machinalnie nie wykonuje się czynności ot tak po prostu. Sery trzeba pieścić, kochać. Bez miłości może wyjść tylko "zakalec". Robię sery podpuszczkowe, sery wędzone, pleśniowe,maziowe i dojrzewające. Tylko każdy ser można urozmaicić, można coś zmienić a smak już jest inny. Tak więc próbuję swoich sił w serach które nie tylko budzą zainteresowanie nazwą ale i wyglądem ah no i smakiem.
Dwumiesięczny ser dojrzewający Ementaler ( reszta dojrzewa spokojnie w dojrzewalni czekając na swój czas)

Altenburger Ziegenkase - czyli altenburski ser kozi z białą pleśnią i czerwoną mazią, z szczyptą kminku. Od tygodnia dojrzewa. Jeszcze troszkę musimy na niego poczekać ale to naprawdę trudne :)

Sery pleśniowe Camembert
 Wędzone a'la Oscypki
Podpuszczkowe z ziołami i bez 

Włoski dojrzewający ser Ciaciotta


Feta 
Ponadto dojrzewają sery Gouda, Cheddar które jak na razie nie chcę rozkrajać. Czekam na efekt po kilku miesiącach. Jednak wiele przede mną, naprawdę sporo do próbowania :) Pozdrawiam !

wtorek, 19 czerwca 2018

Żar jak w kotle

Leje się dziś żar z nieba, wczoraj było już duszno ale pochmurnie więc działałam w ogródku. Od wielu lat nie widziałam żeby wszystko tak szybko rosło. Do rzeczy, dziś upał więc nawet nie myśli mi się cokolwiek robić na dworze. Chyba, że wieczorkiem ale teraz batem by mnie nie wygonili z mojej kuchni letniej. Zajęłam się serami, hmmm dzień jak co dzień tylko dziś bez biegu, bo nic dodatkowo nie planuję robić. Tym  bardziej, że ostatnio się przepracowałam, naprawdę dało mi wszystko w kość. A kość młodą już nie mam, takie tam gnaty powyginane :P
No cóż mój mąż połamał sobie żebra więc całość przeszła na moje barki. Do tego córka miała kilka poprawek tuż przed wystawieniem ocen na koniec roku. Ufff, zdała wszystko ale z matematyką szło jej opornie. nie dlatego że nie rozumiała tematu tylko dlatego, że stres ją zjadał. Postanowiłam że podam jej tabletki ziołowe na uspokojenie bo przystępowała do jednej poprawki cztery razy i jej się nie udawało. Podałam jej ziółka i zaliczyła. Może zadziało na nią też dodatkowo jak placebo. Gdy na nią patrzę widzę siebie w podstawówce. Stres mnie zjadał. Ona ma podobnie bo ambicje dziewczyna ma. Więc zaliczony rok , ładne świadectwo i to najważniejsze. Nie pisałam nigdy o tym bo nic nie było dopięte na ostatni guzik. Po roku badań, wizyt w poradniach i szukania przyczyny problemów mojego synka do szkoły trafiło już orzeczenie o niepełnosprawności z diagnozą Zespół Aspergera. Od dwóch lat podejrzewaliśmy ale mieliśmy skrytą nadzieję, że się mylimy. Jednak po wizytach w poradniach i szczegółowych badaniach lekarskich jak i psychiatrycznych stwierdzono u Boryska Zespół Aspergera. Teraz czeka nas trudna przeprawa przez terapie i nauki życia w społeczeństwie. Choć ja przeczytałam już wszystkie możliwe książki jak uczyć syna zachowań i naturalnych dla nas zachowań w społeczeństwie. Przeszedł przez tyle badań, że podziwiam jego cierpliwość. Dodatkowo badania na inteligencję (IQ) wyszło wysoko ponad przeciętną, w szkole jest bardzo dobrym uczniem. Jednak jest wiele aspektów nad którymi musimy pracować w raz z terapeutami. W szkole będzie miał specjalny program nauczania. Wreszcie ze spokojem mogę puszczać go do szkoły wiedząc, że będzie miał wsparcie. Skończą się wzywania mnie na "dywanik". Już miałam dosyć tego, choć w tej nowej szkole od razu po dwóch tygodniach wezwano mnie na rozmowę, nauczycielka od razu powiedziała że Borys ma problemy i trzeba wysłać go na badania do poradni. We wcześniejszej szkole było gorzej,  nawet usłyszałam tekst " Jaką jest Pani matką ? Jak Pani wychowuje dziecko". Uwierzcie czasem już mi się chciało płakać, byłam bezsilna. Mówiłam do niego a on mnie nie rozumiał. Najgorsze jak nie wiesz jak pomóc swojemu dziecku. Kurcze ta bezsilność chyba najbardziej jest frustrująca. Teraz wiem, wiem jak mówić, jak reagować jak go uczyć co może a czego nie. I daje to dużo. Widzę postępy. Tym bardziej, że jest tak emocjonalnym kochanym dzieckiem  aż chce się dla niego najlepiej. Tak więc rok szkolny dobiega końca i zaczyna się luz blues :)
A cóż jeszcze u nas się dzieje ? Sporo, jak zawsze ! Sprzedałam Aresa i Oriona ( ostatnie koziołki z tegorocznych wykotów ) do tego została sprzedana w dobre ręce Stefa która niestety już nie mogła zajść w ciążę.

Będzie dożywotnio sobie żyć  wśród innych kóz u pewnej Pani. Ja niestety nie mogę sobie pozwolić na trzymanie kozy która nie może być już kotna, a co za tym idzie nie daje mleka. Jedyną niedojną kozą  jaka u mnie będzie mieć emeryturę to Mela.

Ostatnio w piwnicy lekko podniosła się temperatura, dla dojrzewających serów to nie problem ale dla pleśniowych niestety nie może być wyżej niż 14 stopni. Zmusiło mnie to wstrzymania procesu produkcji na tydzień. Dlatego też zakupiłam małą chłodziarkę do wina z regulowaną temperaturą i od dziś będę miała spokój psychiczny czy oby moje sery się nie popsują.  Tym bardziej, że chcę też znów zacząć robić sery z czerwoną mazią. Dlatego trzeba było skusić się na ten zakup.

I tak wchodzimy w klimat lata i  tym miłym ciepłym akcentem kończę post. Trzeba skończyć co się zaczęło :) Pozdrawiam i dzięki za komentarze ! 

piątek, 8 czerwca 2018

Idealne zdjęcie

Kocham ten mój mały świat. Poranki gdy witają mnie kozy drąc się na całą wieś, ptaki na drzewach wyjadające mi czereśnie, koty srające na ganku a nie na dworze, zapach obornika nadchodzący z sadu, gryzące muchy i wszelakie latające badziewia. I wiele wiele innych spraw, kocham bo to moja codzienność. Uroki jakie się widzi na okładkach gazet, wysprzątane domy, piękne ogrody i ta cała ogarniająca idealność to bzdety. Oczywiście gdybym miała kupę pieniędzy i czasu to nic bym tylko sadziła i patrzyła na te idealne ogrody. Otaczała się idealnością która jest przecież taka na czasie. Na czasie są ludzie uciekający z miasta na wieś, na czasie jest trzymanie jakichkolwiek zwierząt hodowlanych. Robienie sobie sesji zdjęciowych w idealnych ciuszkach i makijażach. Pozowane. Pewnie całymi dniami sterczeć bym musiała w kolorowych kieckach przy kozach co chwilę się poprawiając by uchwycić choć jedno dobre ujęcie. Co by graniczyło z cudem bo  zaraz by mnie obskakiwały, podgryzały i na łeb skakały i kupkały gdzie popadnie. Idealnie by było się pokazać z tej idealnej strony. Wtedy rzuciły by się pozytywne komentarze typu: "Wow, ale ładnie wyglądasz jakie cudowne zwierzaki i w ogóle tak super!" A w nosie mam takie chwalenie gdy cała ta pokazówka to zwykła nieprawda. Na co dzień łażę wiecznie brudna, co chwilę muszę się przebierać, pójdę do kóz zaraz jestem ufajdana. Wywóz obornika, sprzątanie obejścia, ogród i już czarno baba. Nie ma kiedy nawet kiecki założyć a co jeszcze włosy ładnie uczesać czy oko pomalować. Zwykła codzienność, żadne udawanie. Drażni mnie, że jeśli jest coś pięknie udawanego zaraz sypią się pochwały a jeśli jest coś zwyczajnego, codziennego baaa naturalnego to wtedy ciszaaaa jak cholera. Świat nie jest idealny, życie nigdy nie było idealne ani proste. Docenię prędzej zdjęcie kogoś w gumowcach z widłami w łapie niż wymalowaną lalę na sesji z kozami...
A to mój nieidealny- idealny świat :)
















Pozdrawiam nie idealnych :)