środa, 2 kwietnia 2014

Wojna

Mówi się że pech i nieszczęście chodzi parami, ja bym powiedziała że za mną ciągnie się jak rzep psiego ogona i mimo iż nie raz są wzloty zaraz szybko ściąga mnie w dół. To dość zawiłe i ta cała historia chyba musi być opowiedziana od początku by efekt końcowy dało się zrozumieć.

Gdy pojawiły się u mnie pierwsze kozy i stadko powoli się rozrastało pasły się na mojej 30 arowej działce, dokładnie cztery lata temu poznałam właściciela działki ( 1 h) który kosił dwa razy do roku swoją łąkę. Już wtedy zaczął naciskać na mnie bym puściła do niego swoje zwierzęta, jak odmówiłam ( ponieważ było tam sporo roślin trujących) zaproponował że to co skosi mogę ususzyć i zabrać - bo jak mówił szkoda by to gniło. Wybierałam więc z miejsc gdzie nie rosły te rośliny i zbierałam sianko. Dwa lata temu skosił pastwisko i jak zawsze prosił bym sobie zebrała jak chcę. Zebrałam - czemu nie - po dwóch dniach przyszedł do mnie z awanturą, że jakim prawem zbieram siano jak nie zapłaciłam. Nie powiem nerwy mi skoczyły i już nie wytrzymałam bo potraktował mnie wyjątkowo chamsko- była spora awantura a między nami stał Tomek. Oczywiście zwróciłam mu pieniądze za paliwo ze skoszenia pastwiska ale już czułam że zaczną się problemy więc nie nastawiałam się na zbiór siana z jego pola. Rok temu przyszedł jakby nigdy nic i powiedział że jeśli zapłacę 100 zł mogę zbierać siano po skoszeniu. Zgodziłam się , siana do końca nie zebrałam bo skosił w porze deszczowej i jeszcze syn trafił do szpitala- byłam stratna ale machnęłam ręką. W lipcu przyszedł i powiedział mi bym ogrodziła sobie ten hektar bo on już kosić nie będzie, że mu się to nie opłaca i że to najlepsze co mu pasuje. Powiedziałam mu że jeśli ogrodzę teren to już bym mogła wypasać bez problemu i dogadaliśmy się bez problemowo. Tak kozy wypasały się, on nie musiał już kosić. Ja zadowolona miałam szanse na rozwój. Rozwinęłam stado. Długo jak widać się nie cieszyłam. Dwa dni temu przyszedł do mnie i powiedział bym rozebrała ogrodzenie bo on będzie jednak kosił, a jeśli od lipca chce wypasać to musze mu zapłacić. Oczywiście płacić mogę ale jedynie z papierkiem dzierżawy on oczywiście zawetował że nie będzie nic podpisywać. Mnie nerwy skoczyły i powiedziałam mu że mowy nie ma bym płaciła mu w ciemno a on po miesiącu mi się wycofa. Zdemontowałam w ciągu jednego dnia ogrodzenie z pastwiska. Nie powiem płakać aż mi się chciało, zostałam z 30 arami łąki i 20 arami totalnego ugoru za rzeką. Teraz stoję w miejscu gdzie nie wiem czy coś mnie trzyma już w tym miejscu. Straciłam możliwość rozwoju, wróciłam się do punktu wyjścia. W sobotę z Tomkiem będziemy kosić te 20 arów , ogrodzę i posieję tam trawy i koniczyny ale nie wiem czy w ogóle mi starczy to wszystko na wypas. Staje się to raczej już nie możliwe by wykarmić tyle zwierząt tak małym obszarem pastwiska. W poniedziałek pojadę do gminy by wyrazić chęć dzierżawy lasu który jest obok mojego pastwiska. Tam też będą miały coś do jedzenia ale czy to też starczy ? Mówię wam mam w głowie spakować walizki i uciekać gdzie pieprz rośnie, jak mogę łatać cały czas coś co mnie ogranicza i staje mi na drodze do rozwoju ? Nie jest to pewne ale w ciągu kilku dni dowiem się i upewnię- możliwe że od 2015 roku mam szanse dzierżawy "za grosze" 7 hektarów sąsiada mieszającego około 1 km ode mnie. Może to mnie wstrzyma przed pakowaniem się bo jeśli będzie taka możliwość jakoś ten rok przeżyjemy, będę musiała z kimś się dogadać kosić trawę gdzieś na łące i wozić dla zwierząt. Oczywiście jeden sezon tak przeżyję ale nie wyobrażam sobie by to robić parę lat, dlatego te 7 hektarów jest dla mnie szansą by nie zwariować. Myślałam nad tym na co wykorzystam tą ziemię , myślę by 1 hektar obsiać trawą i ogrodzić konkretnie pod pastwisko w okresie letnim , wybudować tam wiatę i przewozić zwierzęta tam na cały okres wypasowy. Dojeżdżać na rowerze na dojenie i karmienie. Na tych moich 50 arach i lasku ( jeśli da się go wydzierżawić ) wypasać krowę i owce. Kozy zaś wywozić.
No nie idzie mi nic tak łatwo , nie daje mi życie odetchnąć w spokoju. To miał być rok radości, taką miałam nadzieje gdy piłam lampkę szampana w Sylwestra. Tamten rok był dobry w zarobki i w tym roku miałam właśnie wspinać się do góry , ale znów ciągnie mnie los w dół.  Zaczynam tracić obraz , tracić nadzieje że będzie tutaj dobrze. Jak nie czepiający się zwierząt sąsiedzi to teraz utrata tej ziemi. Tylko facet naprawdę nie wie z kim zadarł bo ja mu teraz nie popuszczę, tym bardziej że jeśli ma wjeżdżać do siebie na pastwisko musi przejechać przez moją ziemię na co ja nie wyrażę zgody! Zrobię tak solidne ogrodzenie od tej strony że chłopina będzie musiał się wycofać lub zbudować kładkę przez rzeczkę by móc do siebie wjechać od drugiej strony. Może to wredne ale tym razem mu nie daruje!! To będzie wojna i albo polegnę albo wygram. Wychodzi ze mnie teraz chyba to co najgorsze w człowieku czyli zemsta. I nie odpuszczę.
Oczywiście jeszcze sezon się nie zaczął jak zaczęła się wojna ze sąsiadem- dwa domy dalej. Moja Tola wypasała się na działce sąsiadowej obok mojego domu ( bo tak się ugadaliśmy) oczywiście psy puszczone luzem od tego sąsiada co prowadzimy "wojny wiejskie " doleciały do niej i zaczęły ją atakować i obszczekiwać. Ona zaś nie ta co ucieka, zaczęła je atakować. Psy w popłochu zaczęły wiać do Pana a krowa za nimi. Wpadła na jego podwórko psy do budy a ta ze strachu i przerażenia zaczęła biegać w popłochu. Ja goniłam ją, Tomek przeskakiwał przez ogrodzenie łamiąc sztachety- no cyrk na kółkach. Oczywiście sąsiad z pretensjami do mnie ja do niego i znów nerwy mi puściły. Chyba zaczynam robić się nerwowa, puszczają mi i nie umiem już spokojnie rozmawiać z takimi ludźmi. Jak słyszę wyzwiska od razu ciśnienie mi skacze. W takich chwilach serio mam ochotę uciekać gdzieś gdzie będę odizolowana od ludzi.

19 komentarzy:

  1. A mówi się,że życie na wsi jest sielskie i spokojne....cóż samo życie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzisz, ja z tych jestem co na gębę nic nie załatwiają, nawet jak płaciłam zadatek za chałupę to wolałam zapłacić za notariusza niż spisywać prywatnie... Zawsze stosuję zasadę ograniczonego zaufania, ostatecznie biznes to biznes a nie wypad na lody czy na wódkę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aldonka ja tak samo działam jak ty ale chłop nie chciał mi dzierżawić na piśmie bo on pobiera dotacje na ten skrawek pola. Miał same plusy czysta kasa zero zabiegów i kosztów ale zachciało mu się zarobić jeszcze do tego. Niech tylko skosi i nie zbierze zaraz go podpierdzielę do agencji że nie robi przy polu a dotacje bierze. Tym razem będę MAŁPĄ. Rok czasu dbałam o to pole, wypleniłam wszystkie trujące rośliny własnymi rękami, teraz to już wojna.

      Usuń
    2. No i własnie potem tacy cwaniacy próbują skorzystać. Eeech :///

      Usuń
  3. Czasem ludzie sa zlośliwi, niby się godzą na coś a potem tak robią swoje, no na tyle zwierząt
    trzeba dużo łąki, ja narazie mam spokój bo koszę łąkę siostry i szwagra, nawet on nam
    na ręke idzie i sam płaci za koszenie, gdyż stało by mu to ugorem,
    pozdrawiam i trzymam kciuki i życzę wytrwałości i cierpliwośc
    Magda

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. A jeszcze dodam, że nie masz żadnego obowiązku robić dojazd sąsiadowi na łąkę przez swoją ziemię. Wcześniej to była tylko i wyłącznie Twoja uprzejmość i to żadna zemsta nie będzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. oj Pszczółko moja...ludzie dają w kość, Tobie to jakby się wszystko na raz nabierało i złośliwość i pazerność ludzka przeciw Tobie :(...
    ja wyznaję zasadę, że jak masz miękkie serce to twardy tyłek trzeba mieć...żadna małpa z Ciebie, a CO trzeba wygadać-wygarnąć innym to TRZEBA...i koniec :)
    trzymaj się, wierzę, że z tą dzierżawą lasu i tych hektarów Ci się uda :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem Moniko, czy to dobre rozwiązanie puscić zwierzyne 1 km dalej i nie pilnować a tylko dojeżdżać na dojenie.... ja bym sie bała, bo jak widzę masz sąsiadów niespecjalnych...
    może jednak póki jesteście młodzi zmień miejsce i sprzedaj to co masz a kup gospodarstwo z ziemią... u nas duzo takich, a tereny podgórskie są idealne do wypasania.
    szkoda twoich nerwów, bo i tak nie opanujesz wszystkiego, a pieniądze włożona w budowę prowizorycznych szałasów to chyba nieporozumienie.
    Przemyslcie to z Tomkiem....
    przepraszam, ale ja tak to widzę..... dzieci jeszcze nie chodzą do szkoły to byłoby łatwiej, a mieć pastwisko za domem i solidne zabudowania to podstawa.
    Szkoda mi twoich nerwów, a z sąsiadem na udry to też niedobrze, szkoda na to nerwów....
    serdeczności zasyłam...
    http://leptir-visanna6.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgadzam się z leptir-visanną, złośliwości będą eskalować konflikt, który niepotrzebnie odbije się na Was wszystkich. Szkoda zdrowia... Obawiam się, że sąsiad może wystąpić o ustanowienie tzw. drogi koniecznej i tylko niepotrzebnie poniesiesz koszty ogrodzenia . Współczuję, bardzo trudno żyć w nieżyczliwym otoczeniu .

    OdpowiedzUsuń
  9. A zajrzyj jeszcze tutaj, taki wpis się dziś pojawił u leeloo , do przemyślenia ...
    http://pr0myczek.blox.pl/2014/04/Kogo-karmic.html

    OdpowiedzUsuń
  10. Przemyśl czy warto rozpoczynać wojnę. W koncu będziesz tam żyła; do tego dochodzi troska o zwierzęta. Jak się gnój uweźmie to jeszcze Ci zwierzaki potruje. Wiem, ze tzreba pilnować swojego, ale nerwy nie są dobrym doradcą...
    Trzymam kciuki za rozwiązanie problemu!

    OdpowiedzUsuń
  11. Znając los, to wywiezione kozy mogą wyparować... u kogoś w garnku ;/ Dziewczyno, może faktycznie warto się wynieść bo ci ludzie to jacyś po... rąbani są i to ostro? po co się szarpac? przecież oni się nie zmienią więc albo zaakceptujesz albo zmienisz. Siebie i miejsce :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Musisz być wściekła, cholerny c..l. No, ale nie wie, z kim zadarł.
    Trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  13. Leptir dobrze pisze nie mieszkasz w dobrym dla Ciebie miejscu, a że młoda jesteś możesz to zmienić...Powodzenia...

    OdpowiedzUsuń
  14. żadnych umów "na gębę"
    bardzo Ci współczuję bo w tej sytuacji konflikty będą narastać, już w tej chwili widać wyraźnie, że nie jest dobrze. Nie wiem, jak jest u Was, ale ja zawsze najbardziej bałam się o zwierzęta, żeby nikt ich nie otruł, co się tu dawniej zdarzało, np gdy przeszkadzał szczekający pies w kradzieży. To najważniejsze, ochrona zwierząt, a zaraz potem - Wasz spokój. Nie da się żyć wśród wrogów.

    OdpowiedzUsuń
  15. a dla mnie ta opowieść to chyba jeszcze jeden argument na potwierdzenie tezy, że zwierzęta i rośliny bywają zwykle wdzięczniejsze niż ludzie.

    PS: Szkoda, że masz takich nieżyczliwych sąsiadów. Ale takie bywają te małe, skostniałe środowiska, zamknięte na nowych ludzi z innymi niż miejscowi pomysłami na życie. Mam nadzieję, że poukładasz sobie sprawy z dzierżawą tych 7 hektarów i będziesz szczęśliwa a na sąsiadach nie ma co się odgrywać i eskalować konfliktu, przecież musisz tam żyć. A jak zobaczą, że poradziłaś sobie bez ich łaski to będą musieli Cię uszanować.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja bym się w ogóle nie odważyła zaczynać hodowli tylu zwierząt na takim skrawku ziemi. Te dojazdy, jakie bierzesz pod uwagę, kiedyś Cię umęczą, więc to chyba nie jest docelowe rozwiązanie. Natomiast jeśli chodzi o utrudnianie sąsiadowi życia, to tak jak piszą inni - będzie eskalacja i nie wiadomo czym to się skończy, a poza tym - nie jestem pewna jak to działa na takich wiejskich gruntach, ale generalnie jak do działki nie ma innego dojazdu, to można wystąpić do sądu o ustanowienie służebności gruntowej i wtedy będziesz musiała mu ten wjazd udostępnić (ewentualnie za jakąś odpłatnością). Ja bym jednak szukała bardziej komfortowego miejsca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A przy okazji, mając własne większe gospodarstwo, mogłabyś pomyśleć sama o pozyskaniu dotacji, nawet na łąki można dostać :)

      Usuń

Dziękuję za komentarz.