Można powiedzieć, że nic się nie dzieje bez przyczyny. Zawsze jest działanie jest skutek i są konsekwencje. Z takimi konsekwencjami zmierzam się nie raz w swoim życiu ale przecież na tym polega życie. Nadeszły chłodne dni, wieje i pada - skutkiem jest moknięcie na deszczu, wywiewanie mnie z podwórka :) Dobrze! - deszcz jest potrzebny, trawa szybciej ruszy jednak przy pracach zwykłych codziennych taki wiatr nie jest czymś oczekiwanym. Nie powiem- łeb chce urwać! Znów pokazało się błotko które przecież tak kocham, no normalnie tęsknię za nim w suche dni!
W sobotę przyjechało siano i słoma- nowa dostawa gdyż moje panice pochłaniają go w niezmierzonych ilościach. Mogę ograniczyć zboże bo przecież nie jestem ukierunkowana na eksploatację maksymalną na mleko ale siana zabraniać im nie mogę, trzeba było zamówić. Przyjechało- ja w tym momencie byłam w mieście gdzie córka pierwszy raz upajała się będąc w centrum uwagi fryzjerki. Nie powiem ładnie ją ostrzygła i spędziła przy niej całą godzinę rozpieszczając zachwyconą księżniczkę. Ja za to w tym czasie rozmawiałam z babcią przy kawie o smutkach jakie ją trapią bo oczywiście z wnuczką u fryzjera był dziadek jako sponsor na Dzień Kobiet. Gdy wróciłam siano już czekało i na pech trochę zmokło, szybko przebrałam się by ulokować je w stodole. I tu zaczął się koszmar, nie pamiętam kiedy byłabym tak zmęczona jak wtedy. Siano w bali i słoma też, z tych dużych ważących po pół tony. Dość spory kawałek trzeba było je po prostu turlać do stodoły pokonując lekkie ale przy takiej wadze dość spore górki z kamieni jakimi są wyścielane podejścia do stodoły. Jestem silna ale to już dla mnie było ekstremalny wysiłek. Co udało mi się taką bal rozhuśtać i popchnąć ona wracała zdwojoną siłą na mnie, zaparłam się i całą złością jaką miałam w sobie przeturlałam je do stodoły. Podpierałam bal na udzie drugą nogą zaś parłam do przodu. Na pech było błoto więc jazda bez trzymanki. Stałam tak i zastanawiałam się jak ja je teraz położę ale wpierw przecięłam linki by zdjąć wierzchnią ubłoconą warstwę później oparłam się tyłkiem na belkach i nogami pchałam ile miałam sił w nogach. Tak więc udało mi się wykonać tę pracę która powiem szczerze była dla mnie absolutnym wyzwaniem fizycznym, później odpady na taczkę i wywoziłam żmudnie w inne miejsce by w suche dni móc spalić. Na obornik siano się po prostu nie nadaje. Tak prace zaczęłam około 16 skończyłam o 22 miedzy czasie dojąc kozy , karmiąc maluchy itd. Zadowolona ale strasznie zmęczona wieczorem siedziałam z obolałym barkiem. Myślałam że minie ale niestety okazało się że zwichnęłam bark i ból na drugi dzień już był silniejszy. Teraz okłady i męczenie się z tym obciążeniem bo praca nie niknie na takiej gospodarce jak jestem chora czy obolała. Swoje trzeba po prostu zrobić , czy boli czy nie boli.
Siano ze słomą dało mi w kość.
Maluchy rosną, jak na razie padł mi aparat więc zdjęcia w kolejnym poście. Powiem szczerze że jeszcze takich koźląt u siebie nie miałam, tyle z nich radości co nie miara. Przytulaśne, cieszą się jak mnie widzą- ogonki zapierdzielają jak u rozbawionego psa :) I jeszcze każde trzeba wygłaskać, wymiziać, wyprzytulać, wycałować bo przecież by inaczej się nie dało :) Szczerze powiem, że jak już odjadą do nowych właścicieli uronię łzę oj uronię, nigdy się tak jeszcze mocno nie przyzwyczaiłam do koźląt. Jednak złapały geny po Bogusiu, bo ta rasa właśnie tak mocno pragnie kontaktu z ludźmi. One nie są wstanie żyć bez kontaktu z człowiekiem - takie już są i może dlatego ta rasa tak rośnie na popularności. Bo przecież takie kozy w swojej zagrodzie to skarb, gdy nie uciekają, nie boją się ludzi i chcą być nas blisko. Chyba ich "płacz" gdy wychodzę jest najtrudniejszy do przeżycia. Płaczą tak głośno że nie raz aż wracam się po kilka razy do nich :) Małe spryciary :)
Czarnulka już całkiem zdrowa gdyby nie patrząc na przepuklinę. Bardzo dobrze sobie radę daje, nawet ustawiać kozy na nowo jej się zachciewa. Jednak ja pilnuję ją i lokuję tylko z łagodnymi kozami bo przecież mimo wszystko przepuklina to przepuklina. Jej słaby punkt. Prawdopodobnie mam dla niej dom, okaże się za parę dni. I może jesienią będzie w spokojnym i pewnym zaciszu wśród dobrych ludzi którzy na pewno o nią zadbają. Okaże się, będzie pewne -dam znać :) I tak znów uciekam do pracy na ten wiatr i deszcz i jakoś mi tak raźno znów wyprzytulać moje maluszki :) Pozdrawiam i witam nowych obserwatorów bardzo serdecznie!