środa, 30 października 2013

Radykalne zmiany ?

Ostatnio dość często myślałam o zmianie otoczenia, w sumie od kilku miesięcy rozmawialiśmy o tym z Tomkiem, od wczoraj myślę już bardzo intensywnie. Moje otoczenie zaczyna być dla mnie drażniące, wieś zaczyna bardziej przypominać obrzeże miasta niż wieś a ludzie zachowują się coraz złośliwiej. Przeszkadza im mój styl bycia, moje zwierzęta. Nie są to  już tylko słowa rzucane ukradkiem jak na plotkarstwa przystało lecz zaczynają się złośliwości, chamskie ataki na mnie i ataki na zwierzęta. Od wczoraj zaczęła się ostra wojna z sąsiadem, kiedyś o nim wspomniałam jak jego psy przychodzą na moje podwórko i zabijają mi drób. Kilka razy zagoniły koźlęta i dobrze że byłam na miejscu bo nie wiem co by się stało. Tym razem moje dwie kozy upatrzyły sobie lasek na podwórku sąsiada gdzie zawsze znajdą sposób by się tam przedrzeć pod linką czy znaleźć słaby punkt w ogrodzeniu. Na mój pech od wczoraj coś nie działa mi pastuch i czasem kopnie czasem nie , musze to naprawić dziś z Tomkiem bo inaczej nici z wypasania. Ja wszystko rozumiem , wiem że to jest  mój obowiązek zabezpieczyć wypas by sąsiedzi nie mieli strat ale żeby do mnie takim chamskim językiem rynsztokowym wyskoczyć? Żeby mnie od dziadów, komuchów i idiotów wyzywać ? Na to chyba sobie  nie zasłużyłam. Ja nie wyzywałam na niego jak pozabijał mi jego pies w ciągu tygodnia 30 sztuk drobiu, człowiek poszedł rozmawiał prosił i mimo wszystko rozumiał bo to tylko zwierzęta. Niestety ja jestem tym dziadem co nie zrozumie kulturalnej rozmowy więc obuchem prędzej do mnie niż ludzkim szacunkiem i rozmową. Groził mi, że będzie szczuł swoje psy na moją zwierzynę i szybko mi to dziadostwo wytępi. Całość zaczyna mnie tu drażnić, ludzie są oschli traktują nas jak odczepieńców a w dodatku nie potrafią uszanować pewnych spraw. Zaczyna mi być tu za głośno za ciasno. Nie o metraż lecz o oddech i przestrzeń mi chodzi. Czuję że jestem ograniczona, że nie mam możliwości rozwoju. Od wczoraj szukam domu wszędzie gdziekolwiek byle by na uboczu gdzieś blisko natury bez nadmiernej ilości sąsiadów. Na razie orientuję się, szukam. Musze także skontaktować się z bankiem i zapytać czy byłaby możliwość przeniesienia kredytu hipotecznego na inną nieruchomość. Nie wiem czy podejmę się tego na razie dość intensywnie o tym myślę ale więcej jest na tak niż na nie. Oglądałam mnóstwo ogłoszeń ze zdjęciami i jestem w szoku  jakie są domy za niską w miarę cenę. Kiedyś 25 km od miasta było dla mnie maksymalne i wystarczające teraz już jest dla mnie za blisko i za ciasno. Martwię się o wszystko i czuję że jak czegoś nie zmienimy będziemy później żałować.

poniedziałek, 28 października 2013

Po pracy czas na małe szaleństwo !!!

Jesień naniosła nam wiatru który przybrał wczoraj mocno  na sile. W nocy chodziłam do stajni sprawdzać czy czegoś nie uszkodziło i mocniej wzmocnić drzwi by się nie otworzyły. Deski skrzypiały od naporu wiatru a na niebie chmury kłębiły się co chwila odkrywając czyste zagwieżdżone niebo. Stałam tak przez chwilę w ciemnościach spoglądając na niebo aż obudziły mnie żałosne szczekania psów pod bramą sąsiada. Często tak mam, wciągają mnie tak głęboko i ciężko mi się od nich oderwać. Zeszły tydzień był mocno wyczerpujący w pracach i pod koniec już chciałam tak mocno by nadeszła niedziela i mogłabym spokojnie bez wyrzutów sumienia po prostu odpocząć. Czekała mnie jeszcze sobota a ją mieliśmy zaplanowaną i to z dokładnością do minuty. Niestety i tego dnia Tomek pracował więc wszystko miałam na swojej głowie z pakietem dzieciaków.Po całym oporządku zwierząt musiałam zabrać się za tort który został na ów imprezę zamówiony. Po skończeniu cała ta siła przygotowawcza z ubraniami, prasowaniem i oczywiście moim strojeniem się :))) Tego dnia nie chciałam ograniczać się do minimum lecz jak już iść na imprezę to w maksymalnym ładzie i składzie. Nie pamiętam kiedy byłam na jakieś domowej imprezie, dwa lata temu wybraliśmy się na imprezę Andrzejkową dotrwaliśmy do 12 w nocy i uciekliśmy :) Od tamtej pory w sumie nawet na domową imprezę nigdzie się nie wybraliśmy, zawsze coś nas ograniczało jak nie obowiązki dojenia to problemy finansowe lub po prostu nie mieliśmy z kim zostawić dzieci. I tak trawiliśmy w naszym otoczeniu. Przywykłam a na myśl o wyjściu gdzieś do kogoś, do towarzystwa którego nie znamy od razu mnie zniechęcało. Oczywiście urodziny obchodziła moja znajoma która w raz z mężem są naszymi dobrymi znajomymi ale reszta gości była nam nie znana. I tutaj sama się zaskoczyłam bo towarzystwo było na tyle fajne i rozgadane, że cały wieczór było o czym i pogadać i się pośmiać. Dawno się tak dobrze nie bawiłam i absolutnie było mi to potrzebne. Niedziela upłynęła leniwie a dziś znów trzeba wystartować z pracami i wysiłkiem. Pogoda mnie ewidentnie wspiera :)
I kilka zdjęć z imprezy na dowód że jednak się wyrwałam :))))
 
 


Dziękuję za miłe komentarze i wasze niesamowite wsparcie , trzymajcie się zdrowo :))) Witam nowych obserwatorów. Miłego tygodnia!!!

wtorek, 22 października 2013

Urlop Rolniczy :)))

Jak to jest z tym Urlopem Rolniczym w tym roku u mnie ? Od tego roku nie mam go wcale!!!Jak wczoraj obliczyłam zacznie się teraz prawdziwe zawirowanie w pracy. Co roku listopad był zamknięciem sezonu czyli całkowity ubój drobiu, końcówki ochrony roślin i budynków, zapasy były zrobione a w tym roku?? Kurczę nie będzie końca, ubój kaczek przeciągnie mi się do grudnia bo jeszcze rosną na wzgląd późniejszych wylęgów, od listopada zaczną się wykoty u kóz a że od tego roku już koźlęta przy matkach nie będą to zacznie się chodzenie co 3-4 godziny na karmienie w dodatku dojdzie dojenie z 3 razy dziennie. Plan jest taki by 5 dni były z matkami i spoiły siarę później odstawienie i pojenie z butelki, dlaczego ? Bo co roku mam dosyć zapaleń i  pokaleczonych wymion, walki z młodymi i matkami przy odstawianiu, ciągłe przeróbki kwater na wypas itp. itp....Wolę 3-4 razy dziennie doić matki i poić maluchy, tyle samo chodzenia a mniej nerwów i wydatków związanymi z weterynarzem. Takie działanie ma duże plusy jeśli się ma większe stado bo po pierwsze maluchy się nas nie boją i kontrola ich wzrostu jest łatwiejsza, nauka przebywania z ludźmi oraz kontrola zdrowia. W tym sezonie maluchy zdziczały uciekały ode mnie, żeby jakieś zważyć biegało się za nimi jak jakiś potrącony wariat. W tym roku będę im mamuśkować i sama się przekonam jakie rozwiązanie jest lepsze. I to odstawianie od matek już mi odejdzie co jest gehenną, straszliwy płacz maluchów i matek, wstrzymywanie mleka, ucieczki z pastwisk i zniszczenia itp. itp... Dużo by opowiadać. Tak więc sezon zimowy będzie pracowity, wczesną wiosną przetwórstwo już będzie w maksymalnym rozwoju a także inseminacja Toli i oczywiście większa i wzmożona opieka nad rozwojem ciąży .Co do prac  wiosennych skupiać się na razie nie chce zimowe mi starczą na teraz by rozplanować co jak gdzie i w jaki sposób. Dla kogoś może być to logiczne . No jaki problem odstawić i poić? Tylko, że to trzeba dobrze rozplanować, gdzie będą młode jak rozplanować żywienie bo nie będą z tego samego dnia wykotów tylko różnice są 3 tygodniowe bo nie każda koza zaszła w pierwszej rui. Normalnie selekcja była by prostsza gdyby w tym samym terminie się kociły co rok temu, wiadro z kilkoma smoczkami i kontrola czy każde spoiło odpowiednią ilość mleka, jednak w tym roku rozbieżności w terminach są dość spore więc ta opcja odpada chyba że mnie coś zaskoczy ;) Dojdą więc dodatkowe koszty zakupu wiadra i butelki oraz kantar dla Toli bo zimą będzie uczona chodzenia w kantarze i trzeba będzie popracować nad jej swawolą. Już czas, ma 7 miesięcy a przepisowo do 6 miesiąca cieląt uwiązywać nie można. Myślę, że będzie wypasana luzem bo pięknie weszła w stado i wie gdzie wolno gdzie nie ale kantar musi być i nauczyć się musi bym prowadzała ją i umiała nad nią zapanować tak by jako duża już Jałówka nie staranowała mi czegoś. Teraz to małe i grzeczne ale co będzie dalej zależy ode mnie. Na pewno mam już jedno za sobą co wczoraj doprowadziło mnie do takiej radości aż cały dzień chodziłam jak zakręcona :) Mam gotowy ogród!!!!!! Jakub włożył tyle pracy i zaangażowania w doprowadzenie mojego zaniedbanego ogrodu do używalności, że wyszło mu to tak pięknie!!! Wciąż tam chodzę popatrzeć i oczy zaspokoić tym prostym pięknem :)
Pozdrawiam!!!

niedziela, 20 października 2013

Do czego się dokopałam?



Tak, nadeszła prawdziwa jesień, ziemia pożółkła od liści spadających z drzew. Jakby kocem otulały się rośliny przed nadejściem białej pierzyny. Ten czas nadal trwa dla kóz wypasających się na resztkach zielonej trawy z lekka uschniętej i przekwitniętej oraz smakołyki w postaci liści które uwielbiają.

 Ten czas to czas rozmyślań, zadumań w czasie odpoczynku miedzy pracami przygotowawczymi przed zimą. Czasem warto rozejrzeć się wokoło zatrzymać na chwilę, mimo wiatru i deszczu często wyłania się za chmury słońce i rozjaśnia te kolory które są tak samo piękne jak soczysta zieleń trawy wczesną wiosną i kwiatów które budzą się po zimie i rozpieszczają nas kolorami. Tak samo jesień ma swój kolor swój urok i z tego warto brać to co pozytywne. Wiosną człowiek zatrzymuje się w trakcie pracy i snuje plany a jesienią myśli nad życiem nad sensem działań i nad wartościami. Taki urok tej pory roku byle by nie popadać w negatywne przemyślenia bo nie warto zaprzątać myśli tym co nie jest warte.
Nawiązując do tematu chciałabym Wam opowiedzieć do czego się dokopałam ostatnio :) Stwierdziłam, że trzeba ostatni raz gruntownie posprzątać u kóz przed zimą, oczywiście nie było tam sprzątane nigdy do samego końca gdyż kozy zostały wprowadzone do stajni dopiero latem. Było kiedyś tam składowane siano dlatego też kozy jak zostały wpuszczone wysprzątały to co lepsze. Zatem zabrałam się do wywożenia obornika, zaczęłam o 9 rano a skończyłam o 17!!! Nie powiem ale jak doszłam do 20 wozu ( a mam taki metr na metr wóz- nie wielki) to zaczęłam mieć już dosyć i zastanawiałam się kiedy to się skończy!! Dokopałam się do humusu który oczywiście zawiozłam na ogród i ze zmęczenia chciałam oprzeć się na widły, a tu -brzdęk!!!!! Dokopałam się do wylewki!! Nie mogłam uwierzyć od dolnych belek pół metra niżej i tak mam dwie z tego korzyści : po pierwsze mam wylewkę po drugie mam humus na ogród :)))

Przed ( zrobiłam zdjęcie drugiej strony boksu tam gdzie składowałam latem siano by pokazać różnicę gdyż wyglądało tak samo jak u kóz)
I po :)
Kto by się spodziewał że może być tu wylewka? Oczywiście po 5 latach dowiedziałam się, że składowali tam kiedyś rzepak i dlatego jest wylewka. Jednak na takich gospodarstwach można znaleźć jakiś skarb heheheh Jestem ciekawa czy Wy coś odkryliście kiedyś u siebie po zakupie domu ? Od jutra zaczyna się znów ciężka praca, z samego rana zawożę Panny Kuleczki na krycie do tryka u Jakuba, zostaną tam parę dni. Zabieram Jakuba i jego glebogryzarkę bo dobry człowiek pomoże mi w okopaniu ziemi na ogrodzie. W sumie to można się śmiać mam 30 lat a stękam nad tymi grządkami jakbym miała z 60! Mój kręgosłup jest mocno na mnie wściekły i trzeba mu odpuścić. Nie ma to jak trafić na Dobrą Duszę która pomoże :)) Tacy ludzie to skarb w tych czasach!!!Trzymacie się zdrowo ! Pozdrawiam !
Ps. Jeśli ktoś  z Was miałby chęć na zamówienie tuszki gęsi zapraszam ! Kontakt e-mailowy :)

czwartek, 17 października 2013

Nowe zawsze znaczy lepsze

Jak pisałam kiedyś będę eksperymentować i dogadzać w każdy możliwy w przetwórstwie sposób. Jak na razie miałam możliwość dwóch dni do próbowania ale na tym się nie skończy!!
Powstały dwa sery absolutnie różniące się w smaku,
z orzechami włoskimi
oraz z Czarnuszką
Było smacznie !!! Pozdrawiam :)

poniedziałek, 14 października 2013

Rewolucja

Jak rewolucyjne może być życie , jak dużo w nas jest siły na zmiany na realizację swoich planów a co mówić o marzeniach? Często przez nasze usta wychodzą słowa : -"Nie mogę, nie da rady, takie jest życie nie da się !".Jak często to mówicie jeśli ktoś wam coś opowiada o czymś niemożliwym? Jakie zmiany możemy wprowadzić w swoje życie ? Jak świat wokół nas się wciąż zmienia? Jak bardzo jestem podobna do siebie i ile mi zostało z siebie tak na prawdę ? Doszło do mnie ostatnio wiele gdy oglądałam stare zdjęcia. Mój świat ruszył w ciągu 5 lat z przyśpieszeniem 20 lat. Nie tylko że wyglądam inaczej, że moje dłonie są już bardziej męskie niż damskie, że na ciele mam więcej blizn niż kiedyś piegów ale przede wszystkim moja koncepcja spostrzegania świata zrewolucjonizowała  się tak odmiennie, że nie pamiętam już siebie jaką byłam te kilka lat temu. Mogłabym powiedzieć : Świat oszalał ! ale patrząc na siebie z boku to chyba ja prędzej oszalałam niż ten cały świat. Ludzie jak żyli tak żyją, znajomi jak spędzali czas tak spędzają tylko ja wciąż się zmieniam i wyginam się niczym guma do nowych możliwości i koncepcji. Nie raz moja mama pytała mnie : Gdzie jest ta Monika?- No właśnie gdzie jest ? Gdzieś przepadła! przeinaczyła się ? Można powiedzieć że wrosłam w tą ziemię szybciej niż przez 25 lat jakie przeżyłam w mieście. O czym dokładnie chcę napisać? O tym jak życie jest niemożliwie wspaniałe , jak natura pokazuje nam że jeśli chcemy coś zmienić w swoim życiu, jakoś przetrwać trzeba stać się elastycznym. Przecież pamiętam siebie z przed 5 lat, z pomalowanymi pazurami zawsze fajnym fryzem i umalowanym oku. Taka wrażliwa , pisząca smutne wiersze czytająca Noaha Gordona zawzięcie. Gdzie się podziała ta osoba? Tak wiele się nauczyłam, tak wiele chcę jeszcze się nauczyć. Czuję się jak gąbka i chcę wchłaniać kolejne wartości, wiedzę i wciąż wchłaniać wchłaniać!! Tak mało wiedziałam a tak dużo się nauczyłam. Życia się nauczyłam! Nie raz na kimś można postawić kreskę , bo nie warto o niego walczyć .Myślę że to błędne bo przecież przykłady mam ze swojego życia jak wszystko w krótkim czasie może się zmienić. Nie będę wklejać swoich zdjęć z przed i po, myślę że te zdjęcia dadzą do myślenia jak można w krótkim czasie komuś dać szansę by stanął na nogi. Jak naturalnie zmienia się i można podziwiać to zmianę z małego na wielkiego człowieka czy zwierzęcia . Świat tańczy nam tak jak mu będziemy grać. Trzeba pracować nad sobą nad swoim umysłem nad naszą koncepcją spostrzegania świata a osiągniemy tak wiele. Nic nas nie jest wstanie złamać jeśli my będziemy o tym wiedzieć że jesteśmy silni i warto walczyć o swoje. Tak one walczyły, a ja z nimi zdobywałam kolejną siłę do przetrwania najtrudniejszych momentów. Jak można być słabym będąc wśród tak silnych istot.
"Maja" bidula dotarła w lipcu do mnie tak wyglądała, i powoli umierała leżąc.

Tak wygląda teraz, po walce po sile życia . Jak nie brać przykładu?
Tola walcząca z silnym zapaleniem płuc i grzybicą. Nigdy nie spróbowała mleka matki.
I teraz silna zdrowa i piękna. Biegająca jak źrebię po polach.
 
Nie! to nie jest post o mnie, nie zachwalaniu siebie ale o różnicy jaka doszła w otaczającym mnie świecie o sile i odwadze moich zwierząt i o tym jak w swoim życiu ich wartości przejęłam. Pozdrawiam

sobota, 12 października 2013

To był tydzień!

Pękam z dumy, sama z siebie jestem dumna. Z pracy i ilości jaką wykonałam w tym tygodniu. Lubię taki czas, gdy pracy jest dużo powiewa chłodny wiatr a słoneczko lekko grzeje. Pogoda była świetna i nie ma co !-motywowała mnie. Ja wiem, że przynudzam Was moim pozytywizmem do życia i pracy. Pewnie się zastanawiacie i pukacie się głowę pytając siebie : ":Co ona w tym widzi? Jak może przynosić jej radość ciężka i brudna robota? Niestety znów zanudzę , bo tak bardzo lubię ten cały mój galimatias :) W tym tygodniu zrobiłam przede wszystkim mój paśnik zewnętrzny SAMA-CAŁKOWICIE SAMA i był to mój debiut. Nigdy nie brałam się za takie prace, zawsze ja planowałam Tomek robił. Tym razem jak już pisałam on cały czas tylko pracuje a ja wzięłam się za siebie. Nie wiedziałam że to taka frajda , że nauka pracy z narzędziami da mi taką satysfakcję.

 
 
 Prócz paśnika zrobiłam kolejny boks po dawnym miejscu gdzie przebywał nasz Kuba.

Teraz przeniosłam tam dziewczyny które były z Tolą ze względu że inne kozy bardzo je tłukły.
Powstał boks porodowy z regałem na ręczniki i przyrządy do całego obrządku przy narodzinach koźląt. Oczywiście żebym nie zapomniała wspomnę, że ogrodziłam cały hektar pastuchem i teraz mam spokój z ich wypasem. Kozulom przycięłam raciczki a Boguś został wyszorowany po całym tym jego psikaniu się w czasie rui. I tak minął tydzień a w głowie kolejne plany i realizacje. Tylko zdradzać nie będę by było o czym pisać w kolejnych postach :))) Pozdrawiam i miłego weekendu życzę!

niedziela, 6 października 2013

Z lotu ptaka

Pracowity był ten weekend, Tomek niestety w sobotę pracował więc wrócił przed piętnastą do domu ale nie tracąc czasu zabraliśmy się do pracy. Plan był jeden - naprawić DACH NAD STODOŁĄ. Mieliśmy już drabinę 12-sto metrową i dużo dużo stresu. Wchodzić na niepewny dach pokryty starym eternitem to nie lada wyzwanie. Oczywiście mężuś wykazał się znów nie tylko zręcznością ale i ogromną odwagą. Ja dolazłam do połowy drabiny i mnie sparaliżowało, on za to wszedł na samą górę i w dodatku pełzał po dachu i niepewnych belkach. Podziwiam ! nie ma co!!! Dach został naprawiony, pokryte ubytki i posłuży jeszcze rok zanim zabierzemy się do rozbiórki.

I kilka zdjęć z lotu ptaka, witam w moim świecie :))))))


Niestety w piątek nie miałam możliwości skończyć a nawet dobrze zacząć pracy przy paśniku. Potrzebowałam piły spalinowej a tego ruszać mi nie wolno. Przy moich zdolnościach do robienia sobie krzywdy Tomek kategorycznie mi zabronił. Wiem , że ma rację dlatego wolałam na niego poczekać. Przygotowałam za to deski, docięłam wg miary i czekałam na jego powrót z pracy. Niestety znów przybył grubo po 19 więc trzeba było odłożyć prace na sobotę. W sobotę docięliśmy piłą stemple ale prace przy dachu zajęły sporo czasu więc znów odłożyliśmy na poniedziałek. Jutro zaczynamy działać. Prócz prac dziś stało się coś co podniosło mi ciśnienie do 200! Siedziałam w domu z dziećmi czekając jak Tomek wróci z miasta, kozy pasły się na pastwisku do momentu jak im coś nie strzeliło do głowy włamać się na sąsiada podwórko. Ten nie myśląc kompletnie otworzył bramę i wypuścił je na dość ruchliwą drogę. Usłyszałam że za oknem ujadają strasznie wszystkie psy wychyliłam się więc przez okno i między drzewami widziałam coś dziwnego biegnącego po ulicy. W pierwszym momencie pomyślałam, że ktoś prowadzi kucyki jakie było moje zdziwienie jak wychodząc z domu zobaczyłam galopem biegnące moje kozy z krową i owcami na czele !!! Biegiem otworzyłam bramę i pobiegłam za nimi. Goniłam je dość daleko okrążając je i zaganiając na ulice by szły w stronę domu. Śmiechy i chichy sąsiadów doprowadzały mnie do szału myśleli, że nie nawrócę zwierzyny że rozbiegną się w popłochu. Ha! wcale nie! reagowały na komendy i spokojnie wróciły do domu. Nie będę opowiadać jaka była wymiana zdań między mną a sąsiadem bo to raczej rynsztokowy slogan był ale jak w takich emocjach trzymać słowa na wodzy?? Przecież mogło dojść do kolizji, ktoś mógł ucierpieć czy to kierowca czy to też moje zwierzęta. Oczywiście nie wypieram że miał prawo się zdenerwować ale w takich sytuacjach trzeba myśleć. Jutro ciągnę linkę bo jak raz doszły jak tam wejść wejdą raz drugi. Nie tak ma wyglądać niedzielny spokój i odpoczynek po całym tygodniu ciężkiej ponad siły pracy. Tak to te kozy mają w charakterze, mendy jedne jak nic ,szelmy! ;-) Pozdrawiam i miłego tygodnia !!!

piątek, 4 października 2013

W pędzie...

ostatnio żyję, brak mi dnia, brak światła. Nie mogę się przyzwyczaić nie tylko do krótszego dnia ale i do tego zimna które mnie dosłownie paraliżuje. Ubieram się już jak Eskimos przy pracach na dworze. Po trzy pary skarpet, trzy bluzy i nadal mi zimno. Nie wiem chyba szoku termicznego dostaje mój organizm. Pracy na dworze za to dużo a ja w tym wszystkim jestem sama. W raz z nową pracą Tomka ja zaczęłam wstawać w nocy, zawożę go co drugi dzień i jego kolegę do bazy na zmianę z żoną kolegi. Wstaję więc długo przed świtem a kładę się późno by nadrobić obowiązki domowe i wyrób serów. Mam szczerze już dosyć jego nowej pracy, no nie mam chłopa w domu. Wraca bardzo późno nie raz nawet po dwudziestej a ja biegam i biegam. Brak mi już tchu, zawsze wspólnie działaliśmy teraz Tomek nie ma na nic czasu bo wciąż w pracy a jak nadchodzi weekend w tym samym biegu nadrabiamy to co trzeba na dworze zrobić. Ok! ja mam dużo obowiązków ale co ma on powiedzieć ? Serdecznie mi go żal, spadł z deszczu pod rynnę i widzę że mimo jego twardego stąpania po ziemi i zaparcia brakuje już mu siły. Mimo wszystko cieszymy się, że ma ta pracę bo w tych czasach znaleźć ją tak szybko to dar szukającego i szczęście. Mimo pędu mam spokój psychiczny ze względu na dzieci, ziołowe leki pomagają. Niestety 3/4 przedszkola od 2 tygodni choruje a moje się trzymają. I niezmierny spokój psychiczny daje mi to że moja córka ma koleżanki ( wreszcie ją zaakceptowały!!!) i nauka dzięki temu idzie jej jak z płatka.  Pisałam jakiś czas temu co się działo w przedszkolu jak jej dzieci dokuczały, szczypały ją i popychały ale po całej akcji gdy zaprosiłam przedszkole do nas na wizytę w zagrodzie ich stosunek do niej się zmienił radykalnie. Niestety dzieci wynoszą z domu zdanie rodziców a zdaniem rodziców my byliśmy brudasami i dziadami bo przecież mamy gospodarkę i  zwierzęta a mimo że nikt u nas nie był i nie widział stwierdzono że pewnie u nas syf całkowity. Na szczęście dzieci są mądrzejsze i chłonniejsze i po radosnej wizycie wypitej szklance mleka i zjedzonym kawałku sera zmieniły zdanie i zaprzyjaźniły się z moją córką. Najśmieszniejsze jak rodzic może wpłynąć na dziecko, moja córcia zawsze jest czysta, schludnie i ładnie ubrana , nie mówiąc o pasji kupowania ubrań mojej teściowej córa ma przepiękne ubranka a nazywały ją brudasem. No nic taki paradoks :))) Ja za to byłam mądrzejsza , awantur nie robiłam wiedziałam z której strony zadziałać. Wracając do prac, jestem na etapie stania na drabinie na wysokości 5 metrów i przybijania desek do uszczelnienia stodoły przed zimą, sąsiadki pukają się w głowę jak mnie widzą ale ja mam to w nosie. Na co mam czekać na śnieg? Musze zrobić to co mój mąż nie może a zwierzęta muszą mieć ciepło. Ku mojej uciesze zawitał u mnie wczoraj mój tato i pomógł mi przy paśnikach bo pewnie bym je dwa dni sama robiła. We dwoje jednak praca idzie sprawniej.

 
 
 
Jestem na etapie robienia projektów rozbiórki stodoły i z otrzymanego materiału zrobienia nowej koźlarni i osobnego budynku dla drobiu wodnego. Stodoła w swojej budowie ma zdrowe deski i krokwie ale jest za wysoka i ciepło ucieka, jeszcze w tym miesiącu będziemy robić zaniżony sufit w boksach by było im ciepło ale od marca ruszamy z budową wiaty na pastwisku na okres wypasowy a w tym czasie rozbierzemy stodołę i będziemy budować nową piękna stajnię. O to projekty które podpowiedziała mi książka "Hodowla kóz" Helmut Kuhnemann :)

 
Dziś zaczynam prace przy budowie paśnika na zewnątrz, w okresie zimowym moje kozy cały dzień chodzą po dworze. Nawet w mroźne  dni nie chcą siedzieć w stajni, są hartowane stopniowo każdej jesieni po prostu nie są zamykane a dzięki temu zimą nie chorują. Dlatego co roku mam problem z marnowaniem siana na dworze , dotychczasowo dostawały siano w kastach teraz będzie na to specjalny paśnik którym dziś mam zamiar zrobić.
Nie pytajcie jak mój kręgosłup i ręce na to reagują, nie jest łatwo ale daję radę :))) Tylko pozytywne myślenie i jedna koncepcja, że zimą odpocznę. Ups!!! robi się późno lecę zaprowadzić dzieci do przedszkola i znów doi pracy. Trzymajcie się ciepło i zdrowo! Pozdrawiam