czwartek, 27 lutego 2014

I dobrze i źle

Jestem po wizycie weterynarza, zbadał kozę, obejrzał, pomacał . Brzuchem trząsł , oglądał i powiedział - Pani Moniko operacja tu nic nie pomoże. Cały mięsień boczny brzucha jest pęknięty. To ogromna przepuklina, nawet gdybym ją zszył zaraz znów by pękł. Nic dla niej zrobić nie mogę." Macica wróciła i jak powiedział weterynarz dzięki temu że ją wpychałam koza żyje, inaczej by się wykrwawiła gdybym ciągnęła ją lub doszło by do zakażenia gdyby wyszła przy parciu. Czarna trochę cierpiała przy badaniu ale wychwycił macicę w przepuklinie i to jest dobra wiadomość. Koza jednak może żyć z tą przepukliną, musze jej tylko załatwić pas ściągający lub uszyć. Może żyć i będzie żyć ale już nie może być zapładniana. Tak więc apeluje do osób które chcą lub mają już kozy tylko jako towarzyszy na podwórku. Jeśli ktoś z was mógłby i chciałby mieć kózkę która nie da mleka ale jest towarzyska i przyjacielska proszę do mnie pisać. Czarnulka wychowa Maleńką i do jesieni będzie u nas jednak musze znaleźć jej dobry dom od zimy gdyż zawsze u mnie będzie w zagrodzie kozioł i będzie ryzyko nie dopilnowania. Nie chce zagrozić jej życiu. Chcę by żyła spokojnie i szczęśliwie u kogoś dobrego , pasła się na łące bez ryzyka.
Opowiedziałam weterynarzowi wszystko, stwierdził że koza nie została bodnięta. Nie ma śladów zewnętrznych, sytuacja była następująca: Koza urodziła pierwsze koźlę, drugie źle ułożone w drogach rodnych się zaklinowało ( jedna noga podwinięta plus poród tyłem). W trakcie gdy koźle rodzi się przodem zrywa się pępowina młode chwyta pierwszy oddech wychodząc, w sytuacji porodu tyłem zrywa się pępowina młode chce chwytać pierwszy oddech a jest zanurzone w wodach płodowych. Tak było z kózką zerwała się pępowina ona chciała złapać oddech i zaczęła się topić. Koza parła z całych sił , młode walczyło bok mięśniowy brzucha pękł z obciążenia. I tak właśnie było- wet mi powiedział. Dlatego w trakcie porodu wraz z łożyskiem wychodziły płaty jakby macicy a to były brodawki maciczne które zostały zerwane przez rzucające się i kopiące racicami koźlę które się topiło. Tak więc cała sytuacja została wyjaśniona, Tola niewinna. Jestem już spokojna, mimo iż szkoda że koza nie da mi już potomstwa bo jest wysokomleczną dobrą kozą ale jej zdrowie jest ważniejsze. Szkoda że nie było mnie przy porodzie, wyjęłabym koźlę unikając całych tych strasznych konsekwencji. Tylko co mi da teraz wracanie do tego, ważne że będzie żyć. Inaczej ale będzie.
Dziękuje Wam za słowa otuchy, prawda jest taka że jak się hoduje zwierzęta trzeba być gotowym na porażki. Ja nie byłam gotowa. Mam nauczkę i wyciągam wnioski. Pozdrawiam

Ps. Zapomniałam napisać że koza dostała leki osłonowe na macice i antybiotyki.

Cios w plecy .......

Nie mogę iść spać, wiem że jeśli nie napisze teraz, to nie napisze nigdy. Póki się to wszystko dzieje, póki jeszcze to przeżywam to mogę o tym napisać. Za kilka dni nie napisałabym o tym wcale, nie byłabym wstanie ani nawet bym nie chciała znów wracać do tego co dziś przeżyłam co nadal przeżywam i pewnie będę długo to w sobie dusić. Ja jako mały hodowca angażuję się uczuciowo do moich kóz, mimo kilku osób co twierdzą że jest wręcz odwrotnie bo ubijam koziołki- to jest nie prawda. Moje mlecznice to moje skarby, żyję nimi , jestem z nimi zawsze. Gdy chorują walczę o nie do końca. Nigdy nie przegrałam walki nawet z najtrudniejszą sytuacją teraz jestem bezsilna teraz moje dłonie opadły i nic zrobić nie mogę. Dziś los dźgnął mnie w plecy i zostanie ta blizna we mnie już chyba na zawsze. Ale nie poddaje się, wierze i walczę bo nie byłabym sobą, bo nie wierzyłabym w moją kozę. A w nią wierze bo ona wierzy we mnie i mimo cierpienia liże mnie po twarzy, jakby mówiła :" Będzie dobrze , nie płacz ja wytrzymam".
Dzień był piękny, pracowałam przy kozach, karmiłam koźlęta, robiłam im zdjęcia jak radośnie podskakiwały. Dzień był cudowny. Maja dziś wstała rano, cały dzień chodziła i pasła się na pastwisku gdy ja pilnowałam i karmiłam jej dzieci. Cudowny dzień, prawda? Na 16.30 miałam iść do szkoły na zebranie. Ubrałam się więc poszłam do kóz by sprowadzić je z pastwiska i zobaczyć czy wszystko w porządku. Było w porządku, Czarna mimo iż na dniach miała mieć wykot, nie miała żadnych objawów prócz wymienia które nabrało. Spojrzałam jej pod ogonek. Nic się nie działo. Poszłam na zebranie, nie będę się wywodzić ale tylko zdenerwowałam się rozhisteryzowanymi matkami trzęsącymi się jak galarety nad swoimi dziećmi i ogólnie bzdurną dyskusją i kłótniami między dyrektorem szkoły a rodzicami. Wracając do domu, dałam dzieciom kolacje i poszłam do kóz. I tak się zaczęło. Znalazłam w boksie u owiec ( u mnie boksy na dzień są otwarte) Czarną w rogu stajni i leżącą Tolę. Pot spłynął mi po plecach bo furtka była zamknięta ( pewnie Tola zadkiem zamknęła). Usłyszałam ciche uwodzenie koźlęcia a że było w tym boksie ciemno poleciałam po latarkę ( bo oświetlenie do boksu dla owiec nie dochodzi). Wygoniłam Tolę i zobaczyłam jak na ściółce leży ładne koźlę zaglądając pod ogon zobaczyłam jedną racicę wychodzącą z dróg rodnych. Koza meczała żałośnie , czułam że cos jest nie tak. W zębach miałam latarkę i zaczęłam ciągnąć koźlę, jedną racicę miała podwiniętą ale nie na tyle by sprawiło to problem z wyjściem, rodziła się tyłem. Jak je wyciągnęłam od razu czułam że coś nie tak, w sumie drżało mi serducho i umierałam ze strachu bo kózka była bezwładna i oddychała tak jakby nie mogła oddychać. Nacierałam ją około godziny, tarłam ruszałam oczyszczałam drogi oddechowe ze śluzu. Niestety padła. Umarła mi na rękach. Drugie młode wzięłam i przeniosłam wraz z matką do budynku ocieplonego gdzie mam porodówkę. Dopiero wtedy zobaczyłam, że jedna strona brzucha kozy jest dziwnie spuchnięta, wyglądało to tak jakby miała przepuklinę i wszystko przelało jej się na ten bok pod skórę. Koza prężyła się, parła, meczała. Zdezynfekowałam dłonie po umyciu i włożyłam do środka rękę, nie mogłam wyczuć czy jest jeszcze jedno bo w drogach rodnych już była macica. Macica rozerwana, popękana i zerwana. Krwotok straszny, krwotok a ja nic nie mogłam zrobić. Umyłam ją , stała. Nie mogła się położyć, co się kładła dostawała drgawek jęczała z bólu. Zdoiłam całą siarę by karmić małą w razie gdyby nie przeżyła Czarnulka. Oczywiście żaden wet nie odbierał telefonów, jeden ( mój) odebrał - będzie jutro, dziś jest w Katowicach. Dziękuję ci Madziu że dzwoniłaś po wetów bo ja nie byłam wstanie.
 Malutka jest w domu leży koło mnie napojona i spokojna, czarna walczy o życie. Walczy jak każda moja koza, zaglądam do niej chodzę mówię do niej by się nie poddawała. Jutro ma być wet ona musi przeżyć, zrobi jej operację. Zszyje jej macicę i ona przeżyje, bo inaczej być nie może !!!!! Jeszcze takiego czegoś nie przeżyłam, nie przeżyłam. Tyle trudnych porodów nigdy nie było takiej sytuacji. Mogę sobie wyrzucać i wyrzucam sobie bo po co ja poszłam na to zebranie albo mogłam ją zamknąć w boksie dla pewności. Mogłam wszystko mogłam ale kto mógł przewidzieć coś takiego? Tym razem nawaliłam na całego, zawiodłam ją. I tego wybaczyć sobie nie mogę.  trzymacie za nią kciuki, bardzo was o to proszę bo nic nie jest tak ważne jak to by przeżyła.
To malutka, jedyna pociecha moja z całego tego nieszczęścia.


Musiałam o tym napisać, wyrzucić to z siebie. Jestem z tym sama, nie mam ramienia by się wypłakać ze zrozumieniem. Kto może mnie zrozumieć, przecież to tylko koza. Zwykła czarna koza, nic szczególnego. Dla mnie tak  nie jest , to nie jest zwykła koza. I tak bezsennie dziś będę przy niej trwać. Chodzić i pilnować, małą karmić. Oby do jutra.

środa, 26 lutego 2014

Zaczeło się

Końcówka lutego, niedługo marzec i rozpoczęcie sezonu ogródkowego. Ja zanim zacznę myśleć o rozsadach mam wystarczająco dużo do działań wśród zwierząt. Zaczęty sezon więc i mnóstwo pracy. Maluchy rosną, fikają i skaczą a ja obserwuję je, nie tylko by się pouśmiechać pod nosem ale i obserwuję ich rozwój. Tego się nauczyłam przez ostatnie lata- ciągłej obserwacji. I to już chyba weszło mi w krew głęboko. Wczoraj z samego rana coś mi nie grało, maluchy postękiwały ( Od Mai) i jakieś takie ospałe były , sprawdziłam wymię a tu pusto. Maluchom palec do pyszczka a tu ściągnie aż paznokieć by urwało. Oczywiście zabezpieczona z zamrożoną siarą ( Mela i Mysza jak zawsze mają nadprodukcję) dokarmiłam maluchy. Uff jaka radość że nie było to gehenną, niestety nauczyć maluchy już ssące matkę pojenia z butelki to nie lada wyczyn. Te musiałby być głodne i ssały jak szalone. Maja nie za dobrze się ma, ale idziemy do przodu, ten poród ją wykończył. Dużo krwi straciła przez popękane naczynia w drogach rodnych ( jak to stwierdził wet). I tak biegam z buteleczkami pełnymi mleka do maluchów, kontroluję wymiona matek co urodziły po jednym koźlęciu. Co chwilę zdajając nadmiary mleka, ku radości dzieci Mai. Od kilku dni także zauważyłam dziwną narośl u indyczki, niestety okazało się, że jest to nowotwór i to złośliwy! Jutro będę musiała ją ubić by nie cierpiała dalej. Mimo iż ma apetyt jest mocno osowiała i najeżone ma pióra. Wykonałam nakłucie by upewnić się czy to nie ropień- na szczęście nie - więc nie mam co się  martwić  o resztę stada drobiu. Kogucik zgnębiony i poraniony przez kury także będzie musiał skończyć w rosole. Kaczki noszą jaja , gąska od kilku dobrych dni nie schodzi z gniazda więc cierpliwie czekam na wylęgi. Od dziś zaczęła się harówka wywozu zimowej ściółki. Zaczęłam od 25 taczek skończę na około 200. Będzie się działo. Już dziś odczuwałam zmęczenie po całym dniu w biegu. Bo przecież nie tylko mam zwierzęta ale i dzieci oraz dom, wszystko trzeba ogarnąć. Dzieci wysłać do przedszkola i odebrać, lekcje odrobić z córką. Obiad ugotować, poprać, posprzątać itd. Można by pisać i pisać. Muszę znów przestawić się na ciężką pracę, nie oszukujmy się zimą jest jej dużo ale wiosną to ciężki głaz na plecach :) I tak do końca sezonu :) Od poniedziałku w naszym stadzie pojawi się młodziutki czarny tryczek , będę go karmić butelką ( mały odrzucony przez matkę po porodzie) a prawdo podobnie już w niedzielę pożegnamy się z Cynamonem który odjedzie do nowego właściciela :) Dziewczynki od Basi zostaną oddzielone od matki, zacznie się więc i dój rano i wieczorem dwóch matek. Zacznie się ( choć jeszcze nie w tak dużych ilościach) serek kozi. Mleczkiem trzeba będzie dzielić by trójka maluchów miała co jeść i by choć mały serek co jakiś czas zrobić. Ostatnie noce mroźne, poranki mgliste a wieczory słoneczne, widać walczy ta wiosna z zimą i oby wygrała bo najlepiej się pracuje w promieniach słonecznych. Kozule wychodzą na dwór by grzać się w słoneczku a maluszki fikają jakby miały już kilka tygodni :) Jutro wkleję zdjęcia :) Pozdrawiam

sobota, 22 lutego 2014

się kobity posypały :))))

Dziś kolejna koza wykociła maluszki. Tym razem parkę :))) Maja bardzo zmęczyła się porodem, ciężko było i znów musiałam ingerować w poród ale były tak duże że kolejny raz nie mogły przejść przez drogi rodne same.
chłopczyk

dziewczynka

I uśmiech radości z narodzin :))))


Nie wspominałam wcześniej ponieważ nie miałam pewności czy się uchowają, teraz już wiem że daje sobie rade jako mamusia. Luna oszczeniła maluszki :) Jeden zostaje z nami drugi już zarezerwowany :)

Dziś przyjechali teście gdy kociła się Maja, kochani nie ma nic cudowniejszego jak wracasz do domu po ciężkim dniu i czeka na ciebie gorący posiłek . Chwała Bogu za teściową!!!!!!!! :)))))

piątek, 21 lutego 2014

I kolejny!!!

No to można nazwać już pechem, radość z spokojnego wykotu to jedno ale że po raz kolejny koziołek i to jeden to drugie.... Mela co roku rodziła po bliźniakach , obu płci w tym roku jeden koziołek i to znów byczek wielki 4 kg! Tym razem nawet nie miała już siły przeć bo utknął ale po mojej pomocy szybko przyszedł na świat. Jak go wyciągnęłam to mi się nogi ugięły , ogromny! Jest śliczny oby i on znalazł dobry dom. Jego barwa jest zachwycająca :)
 
 

 
Jeszcze zdjęcie koziołka z rana jak wygląda teraz, już suchy :)

Zostały jeszcze dwa wykoty u kóz, oby były dziewczynki bo zamówień więcej niż ich mam i zaczynam się martwić. Jak na razie dwie kózki i trzy koziołki. No to mi się tu narobiło.... ;)

Ale byczek!!

Dziś na świat powiła Myszka koziołka. Tego się spodziewałam, co roku ma jednego koziołka i chyba się to nie zmieni. Niby powinnam rozpaczać ( troszkę ) bo po tej kozie chciałabym mieć kózkę dla siebie, przecież jej matką była koza barwna uszlachetniona i wraz z genami odziedziczyła wspaniałą mleczność. Teraz koziołek przejął jeszcze 50% genów rasy Anglonubijskiej więc nie martwię się o jego los, pójdzie w Polskę zapładniać inne panny. Koziołek urodził się ponad czterokilogramowy po kilkunastu minutach już było ciężko mu zrobić zdjęcie . Mamusia dała z siebie wszystko bo na jej drobną budowę ( choć ma apetyt za trzy kozy!) nie było dla niej łatwe urodzić. Łożysko szybko wydaliła i już ma się bardzo dobrze. Tego roku nie musiałam interweniować, i dobrze bo wystarczy jej cierpień po ostatnim wykocie. Maluch ma się dobrze, pomyśleć że Boguś łaciaty a on biały praktycznie odziedziczył tylko budowę i czarny pasek na grzebiecie po ojcu  :) Silne ma geny Myszka oj silne :))))  A ja jestem spokojna , pewnie teraz posypią się wykoty :)




Tylko czekać na następne :))) Pozdrawiam
I wczorajszy zachód słońca, aż chce się żyć gdy wiosna idzie :)))

wtorek, 18 lutego 2014

Jak już świętować to we dwie!!

Jak już świętować to świętować na całego :))) Bo przecież dziś urodziny rodzinne bo wspólne z Weronisią, moją siostrzenicą :))) Jeszcze Pikolo z ciotką nie wypije ale z soczkiem na pewno trzaśniemy szklaneczki :D

 
Dziękuję wszystkim za życzenia i te na blogu i te na e-maila prywatnie. I mocno ściskam :)

Post urodzinowy

I tak wybiła dwunasta i doszedł kolejny roczek na plecki. Można by było powiedzieć o rok starsza jestem, ja tam czuję się na osiemnaście - i to mówię absolutnie szczerze! Bo przecież mając 31 lat ja dopiero zaczynam :))) Inni się martwią, że zmarszczki zaczynają się pojawiać  inni zaś że źle wykorzystali czas gdy byli jeszcze "młodzi" a ja ??? uwielbiam te pojawiające się po cichu zmarszczki wokół oczu , zawsze jeszcze bardziej się do nich uśmiecham bo jak to mówi Cejrowski " Kobiety mające zmarszczki są piękniejsze, bo wciąż się uśmiechają ".


 Zamiast coraz poważniej wyglądać- znaczy się przybierać taką pozę- ja dalej latam w trampkach, dżinsach i zapuszczam coraz dłuższe włosy wiążąc je w warkocz czy kok. Przecież po trzydziestce jesteśmy w kwiecie wieku , jak nie raz słyszałam "łakome kąski dla dwudziestolatków" hahahah :)))
 ale tak na serio jeden rok więcej dla mnie nie jest problemem. Cieszę się swoim dniem i spędzę go iście imprezowo. Otóż plan jest taki : rano dzieci do przedszkola, zdanie jedzenia zwierzętom, wywóz obornika, odbiór transportu siana, dreptanie po dzieci , obiad , i wieczorne zdanie żywnościowe stadku. Wieczorem pewnie kilka lampek szampana i lulu :) Ot taki imprezowy dzionek :-D Pozdrawiam serdecznie!!!

Ps. Na pytanie : " Monia co byś chciała dostać w prezencie na urodziny?" - Odpowiadam TACZKE bo ta stara mnie wkurza :)))))))

wtorek, 11 lutego 2014

Koniec z tym ględzeniem !!!

Koniec tych poważnych rozważań, choć ja już taka jestem-biało-czarna w przemyśleniach. Nie raz kwitnie mi w głowie myśl i rozwija się niczym kwiat, może dlatego często mało kto rozumie mój charakter. Raz pozytywnie raz negatywnie,tylko jak dla mnie każda myśl ma przesłanie. Jedna osoba zrozumie,dziesięć nie ale czy mam się stopować? :) Pewnie znacie już odpowiedź. Teraz za to pozytywnie bo przecież bliżej nam do wiosny niż dalej, a co za tym idzie rozwój , wylęgi , wykoty i mnóstwo radości. Oczywiście kozy dalej robią ze mnie dudka i jak to napisała Magda na swoim blogu zostało mi Zaglądanie pod ogon :))))) Czekam za to cierpliwie całkiem to do mnie nie podobne ale w tych kwestiach pośpiech jest mi obcy. A co u mnie w zagrodzie ?? Prócz ciągłego sprzątania bo nie oszukujmy się więcej tam sprzątam niż we własnym domu hahahhaha u nas spokojnie. Dziewczyny na pastwisku spokojnie się pasą, słoneczko grzeje im grzbiety i brzuszki a maluchy skaczą i radują się wolnością. Nie pozostawiajmy więc ich samych i zaglądnijmy do nich czasem :)





Reszta kóz chowała się nie życząc sobie zdjęć, nie męczyłam ich już ociężałe i zmęczone w końcówce ciąż. Uszanować trzeba ich potrzeby, prawda ? :) A co u reszty gromady ?? Oj dzieje się , uparcie gąska siada na jajach wraz zakończeniem przymrozków postanowiłam już jaj nie wybierać. Tak więc jaja nosi dalej i siedzi pilnować przed mymi rękami :)

 I reszta ptactwa :)




Dziś jedna z Kuleczek ( owiec) pojechała do Jakuba na krycie trykiem Wrzosówki. Niestety okazało się iż panna ma ruje zamiast szykować się do wiosennych wykotów. Druga zaś ładnie się zaokrągliła i można już wyczuć ruchy płodów :) Na miejscu oczywiście okazało się i podbiliśmy dłońmi ugodę że młody tryczek czarniutki jak węgiel będzie przepisany dla mnie. Cieszę się, że nie spokrewniony tryczek znajdzie u nas miejsce za nie cały miesiąc. Będzie gonił panny oj będzie :) Jak widzicie czuć poryw wiosenny i obiecuję poprawę w pozytywnym myśleniu !!! Pozdrawiam serdecznie :)

poniedziałek, 10 lutego 2014

Nauka z błędów

Przesilenie wiosenne rozpoczęte, słonko mocno w ciągu dnia świeci dając nam nadzieje, że zima już nie powróci. Jednak zamiast myśleć nad rozsadami i zielenią ja zastanawiam się i obmyślam błędy życiowe oraz przeżycia. Mówi się, że nie ma sensu rozdrapywać ran, najczęściej przyjaciel pyta : " Ale po co o tym myślisz, po co rozdrapywać stare rany?". Bardzo częsty zwrot, nieprawdaż? Tylko ja jestem osobiście innego zdania, życie nie polega na jedzeniu, piciu, wydalaniu i marzeniom. Nie można wciąż kierować się myślą o przyszłości bo zaraz teraźniejszość staje się przeszłością a ona nie znika za nami. Wciąż żyje i trwa w nas, pogłębiając problem. Jeśli ktoś ma złe przeżycia czy to z dzieciństwa czy raczej mocniej nazywając - traumę czy błędy z okresu młodzieńczego nie może zaprzestać o nich myśleć. Nie mówiąc o błędach w dorosłym życiu wtedy tym bardziej nie możemy się od nich odwrócić. Mimo iż je zaszufladkujemy gdzieś w tyle pamięci one w momencie najbardziej dla nas nieprzewidywalnym wracają rykoszetem i ze zdwojoną siłą. Dlatego ja myślę nad tym co było, analizuje błędy i kary od losu by wyciągnąć z nich wnioski. Przeżyć to na nowo, poczuć ból czy żal nie raz nawet i wstyd by móc spojrzeć na siebie z boku. Gdy targają nami emocje nie jesteśmy rozważni ani bezstronni jednak z biegiem czasu emocje nas opuszczają a rany zabliźnione już tak nie bolą gdy krwawiły i możemy przyjrzeć się nam z bliska, ocenić siebie surowiej lub poczuć współczucie. Może to rzeczywiście wielkiego sensu nie ma , bo jaki sens ma drapanie skóry która już ładnie dojrzała, stała się silna, mocna i zwarta ? Po co drapać i robić sobie krzywdę, prawda ? Jest jakiś sens ponieważ pod tą skórą zawsze zostanie cząstka cierpienia lub wstydu jak żwir gdy przewrócimy się na drodze. Jeśli dojrzymy ją po czasie będziemy mogli iść przez życie w czystości, prawości i pewności że nie odwracamy się od prawdy. Błędy każdy popełnia byle by wyciągać wnioski i się z nich uczyć.
Tak więc wzięło mnie na przemyślenia, czasem odpływam w myślach bardzo głęboko. Nie raz myślę nad sobą, nie raz nad innymi którzy podzielili się swoją prawdą. Gdy przemyśla się tak ważne aspekty, czasu nie można stracić bo wraz z upływającymi minutami przychodzą jakże ważne spostrzeżenia.

środa, 5 lutego 2014

Jak za dawnych szkolnych lat

Stół w jadalni załadowany książkami, notatkami i zeszytami jak za czasów gdy uczyłam się na maturę :) Zakopuję się w książkach , jednak dobrze że w bibliotece jest limit wypożyczanych książek bo przysięgam nie było by gdzie usiąść. Tomek z dziećmi jedząc posiłki przepychają książki do rogu by mieć choć trochę miejsca. Jeszcze jakby mnie ktoś odwiedził pomyślałby: "no wariatka!"- dosłownie. Nie tylko, że sama ślęczę nad książkami zamiast wyjść i połazić po polach to jeszcze ostatnio sąsiadka przychodzi do mnie na naukę języka niemieckiego. Na dowrze słoneczko świeci, temperatura skacze na plus a ja szybko robię co musze i uciekam  jak mol książkowy do przysmaku :) Wieczorami piszę dalej swoje opowiadanie i mimo iż nie wiem czy się podoba dalej idę w zaparte. Daje mi to miłe uczucie, takie terapeutyczne sesje odstresowujące. Inni kupują nasiona, planują z ruszeniem w ogrodzie jak rozmieścić sadzonki. A ja analizuję choroby zakaźne przeżuwaczy i chirurgię. Jak mówiłam, ja taki typ. Jak już się w coś wciągnę nie znam umiaru i tak ze wszystkim. Dopiero rok temu ślęczałam z farbami akrylowymi nad zdobieniem i odnową starych mebli czy po prostu z braku laku zdobieniu puszek itp. Kompletny ze mnie nałogowiec dobrze że w tych pozytywnych aspektach niż negatywnych.

Piszecie i pytacie o sery i mleczko ale jak na razie czekam na odbiór koźląt bo rozmieszczenie ich na odsadzenie na razie jest nie możliwe. Kozy śpią w ocieplanej stajni póki są mrozy w nocy a tam mam ograniczone miejsce ich ulokowania. Tak więc troszkę cierpliwości do końca miesiąca powinno mleczko już być na mój użytek :)

poniedziałek, 3 lutego 2014

Czego mi brak ?

Nie potrafię dobrze ubrać w słowa co mną ostatnio targa. Jakby wewnętrzny niepokój jakby zatracenie harmonii. Czegoś mi brak, nie umiem tego nazwać. Odnaleźć jednej części puzzli do układanki. Obraz oczekiwań trzymał się zwięźle jednak od jakiegoś czasu jakby ktoś rozsypał mi puzzle po podłodze. Szukałam je pod meblami pod kuchenką za stołem wszędzie gdzie mogły by się schować,  ułożyłam je ale jednej części odnaleźć nie mogę. Jakby ktoś sterował moim życiem wg jego zasad a ja błądzę po omacku. Nie mam "pogodowych dołów", nawet smutku nie czuję gdy coś nie układa się po mojej myśli tylko te drżenie wewnątrz ten niepokój i bicie się z myślami pytając się siebie: " Czego mi brak?". Nie czekam z utęsknieniem na wiosnę, nie w tym problem. Cieszę się zimnymi dniami gdy mam więcej czasu by usiąść na kanapie otulić się kocem i schować w powieść. Czytam, uczę się, spełniam i  cieszę z pracy u zwierząt , niby powinno wszystko grać ale co mną tak targa ? Gdzie siedzi problem ? Czemu się chowa , nie da się ubrać w słowa ? Totalnie mnie to rozsypuje. Chyba nadszedł czas w którym nie wiem w jakim punkcie życia jestem.