środa, 27 czerwca 2018

Pasja - tylko to!

Sery to moja pasja, taka prawdziwa tuż po moich kozach. Nie wyobrażam sobie tego nie robić. W sumie nie umiem zatrzymać się na jednym etapie nie myśląc o drugim. Jak poczuję satysfakcję w jednym gatunku zaraz odczuwam że czegoś mi brak i poszukuję kolejnego celu. Tak jest z serami. Gdy tylko osiągnę sukces z jakimś serem zaraz chcę próbować robić kolejne. Serowarstwo jest niczym nie kończąca się opowieść. Gdy się rozczytasz nie umiesz przestać. Gdy sprzyjają ci warunki siedzisz w wygodnym fotelu, pobłyskuje lekko światło lampki nocnej a ty okryta ciepłym kocem to tylko czytać i czytać. Oczywiście to metafora bo praca przy serach przy ich produkcji jest czasochłonna choć nie można powiedzieć że męcząca. Serów nie robi się machinalnie nie wykonuje się czynności ot tak po prostu. Sery trzeba pieścić, kochać. Bez miłości może wyjść tylko "zakalec". Robię sery podpuszczkowe, sery wędzone, pleśniowe,maziowe i dojrzewające. Tylko każdy ser można urozmaicić, można coś zmienić a smak już jest inny. Tak więc próbuję swoich sił w serach które nie tylko budzą zainteresowanie nazwą ale i wyglądem ah no i smakiem.
Dwumiesięczny ser dojrzewający Ementaler ( reszta dojrzewa spokojnie w dojrzewalni czekając na swój czas)

Altenburger Ziegenkase - czyli altenburski ser kozi z białą pleśnią i czerwoną mazią, z szczyptą kminku. Od tygodnia dojrzewa. Jeszcze troszkę musimy na niego poczekać ale to naprawdę trudne :)

Sery pleśniowe Camembert
 Wędzone a'la Oscypki
Podpuszczkowe z ziołami i bez 

Włoski dojrzewający ser Ciaciotta


Feta 
Ponadto dojrzewają sery Gouda, Cheddar które jak na razie nie chcę rozkrajać. Czekam na efekt po kilku miesiącach. Jednak wiele przede mną, naprawdę sporo do próbowania :) Pozdrawiam !

wtorek, 19 czerwca 2018

Żar jak w kotle

Leje się dziś żar z nieba, wczoraj było już duszno ale pochmurnie więc działałam w ogródku. Od wielu lat nie widziałam żeby wszystko tak szybko rosło. Do rzeczy, dziś upał więc nawet nie myśli mi się cokolwiek robić na dworze. Chyba, że wieczorkiem ale teraz batem by mnie nie wygonili z mojej kuchni letniej. Zajęłam się serami, hmmm dzień jak co dzień tylko dziś bez biegu, bo nic dodatkowo nie planuję robić. Tym  bardziej, że ostatnio się przepracowałam, naprawdę dało mi wszystko w kość. A kość młodą już nie mam, takie tam gnaty powyginane :P
No cóż mój mąż połamał sobie żebra więc całość przeszła na moje barki. Do tego córka miała kilka poprawek tuż przed wystawieniem ocen na koniec roku. Ufff, zdała wszystko ale z matematyką szło jej opornie. nie dlatego że nie rozumiała tematu tylko dlatego, że stres ją zjadał. Postanowiłam że podam jej tabletki ziołowe na uspokojenie bo przystępowała do jednej poprawki cztery razy i jej się nie udawało. Podałam jej ziółka i zaliczyła. Może zadziało na nią też dodatkowo jak placebo. Gdy na nią patrzę widzę siebie w podstawówce. Stres mnie zjadał. Ona ma podobnie bo ambicje dziewczyna ma. Więc zaliczony rok , ładne świadectwo i to najważniejsze. Nie pisałam nigdy o tym bo nic nie było dopięte na ostatni guzik. Po roku badań, wizyt w poradniach i szukania przyczyny problemów mojego synka do szkoły trafiło już orzeczenie o niepełnosprawności z diagnozą Zespół Aspergera. Od dwóch lat podejrzewaliśmy ale mieliśmy skrytą nadzieję, że się mylimy. Jednak po wizytach w poradniach i szczegółowych badaniach lekarskich jak i psychiatrycznych stwierdzono u Boryska Zespół Aspergera. Teraz czeka nas trudna przeprawa przez terapie i nauki życia w społeczeństwie. Choć ja przeczytałam już wszystkie możliwe książki jak uczyć syna zachowań i naturalnych dla nas zachowań w społeczeństwie. Przeszedł przez tyle badań, że podziwiam jego cierpliwość. Dodatkowo badania na inteligencję (IQ) wyszło wysoko ponad przeciętną, w szkole jest bardzo dobrym uczniem. Jednak jest wiele aspektów nad którymi musimy pracować w raz z terapeutami. W szkole będzie miał specjalny program nauczania. Wreszcie ze spokojem mogę puszczać go do szkoły wiedząc, że będzie miał wsparcie. Skończą się wzywania mnie na "dywanik". Już miałam dosyć tego, choć w tej nowej szkole od razu po dwóch tygodniach wezwano mnie na rozmowę, nauczycielka od razu powiedziała że Borys ma problemy i trzeba wysłać go na badania do poradni. We wcześniejszej szkole było gorzej,  nawet usłyszałam tekst " Jaką jest Pani matką ? Jak Pani wychowuje dziecko". Uwierzcie czasem już mi się chciało płakać, byłam bezsilna. Mówiłam do niego a on mnie nie rozumiał. Najgorsze jak nie wiesz jak pomóc swojemu dziecku. Kurcze ta bezsilność chyba najbardziej jest frustrująca. Teraz wiem, wiem jak mówić, jak reagować jak go uczyć co może a czego nie. I daje to dużo. Widzę postępy. Tym bardziej, że jest tak emocjonalnym kochanym dzieckiem  aż chce się dla niego najlepiej. Tak więc rok szkolny dobiega końca i zaczyna się luz blues :)
A cóż jeszcze u nas się dzieje ? Sporo, jak zawsze ! Sprzedałam Aresa i Oriona ( ostatnie koziołki z tegorocznych wykotów ) do tego została sprzedana w dobre ręce Stefa która niestety już nie mogła zajść w ciążę.

Będzie dożywotnio sobie żyć  wśród innych kóz u pewnej Pani. Ja niestety nie mogę sobie pozwolić na trzymanie kozy która nie może być już kotna, a co za tym idzie nie daje mleka. Jedyną niedojną kozą  jaka u mnie będzie mieć emeryturę to Mela.

Ostatnio w piwnicy lekko podniosła się temperatura, dla dojrzewających serów to nie problem ale dla pleśniowych niestety nie może być wyżej niż 14 stopni. Zmusiło mnie to wstrzymania procesu produkcji na tydzień. Dlatego też zakupiłam małą chłodziarkę do wina z regulowaną temperaturą i od dziś będę miała spokój psychiczny czy oby moje sery się nie popsują.  Tym bardziej, że chcę też znów zacząć robić sery z czerwoną mazią. Dlatego trzeba było skusić się na ten zakup.

I tak wchodzimy w klimat lata i  tym miłym ciepłym akcentem kończę post. Trzeba skończyć co się zaczęło :) Pozdrawiam i dzięki za komentarze ! 

piątek, 8 czerwca 2018

Idealne zdjęcie

Kocham ten mój mały świat. Poranki gdy witają mnie kozy drąc się na całą wieś, ptaki na drzewach wyjadające mi czereśnie, koty srające na ganku a nie na dworze, zapach obornika nadchodzący z sadu, gryzące muchy i wszelakie latające badziewia. I wiele wiele innych spraw, kocham bo to moja codzienność. Uroki jakie się widzi na okładkach gazet, wysprzątane domy, piękne ogrody i ta cała ogarniająca idealność to bzdety. Oczywiście gdybym miała kupę pieniędzy i czasu to nic bym tylko sadziła i patrzyła na te idealne ogrody. Otaczała się idealnością która jest przecież taka na czasie. Na czasie są ludzie uciekający z miasta na wieś, na czasie jest trzymanie jakichkolwiek zwierząt hodowlanych. Robienie sobie sesji zdjęciowych w idealnych ciuszkach i makijażach. Pozowane. Pewnie całymi dniami sterczeć bym musiała w kolorowych kieckach przy kozach co chwilę się poprawiając by uchwycić choć jedno dobre ujęcie. Co by graniczyło z cudem bo  zaraz by mnie obskakiwały, podgryzały i na łeb skakały i kupkały gdzie popadnie. Idealnie by było się pokazać z tej idealnej strony. Wtedy rzuciły by się pozytywne komentarze typu: "Wow, ale ładnie wyglądasz jakie cudowne zwierzaki i w ogóle tak super!" A w nosie mam takie chwalenie gdy cała ta pokazówka to zwykła nieprawda. Na co dzień łażę wiecznie brudna, co chwilę muszę się przebierać, pójdę do kóz zaraz jestem ufajdana. Wywóz obornika, sprzątanie obejścia, ogród i już czarno baba. Nie ma kiedy nawet kiecki założyć a co jeszcze włosy ładnie uczesać czy oko pomalować. Zwykła codzienność, żadne udawanie. Drażni mnie, że jeśli jest coś pięknie udawanego zaraz sypią się pochwały a jeśli jest coś zwyczajnego, codziennego baaa naturalnego to wtedy ciszaaaa jak cholera. Świat nie jest idealny, życie nigdy nie było idealne ani proste. Docenię prędzej zdjęcie kogoś w gumowcach z widłami w łapie niż wymalowaną lalę na sesji z kozami...
A to mój nieidealny- idealny świat :)
















Pozdrawiam nie idealnych :)

poniedziałek, 4 czerwca 2018

Czerwcowy rozkwit

Witajcie, no cóż mogę wam napisać jeśli nie to, że u mnie pracowicie :) Maj, czerwiec to moje ulubione miesiące w roku. Robi się tak barwnie a słońce nie dokucza jeszcze tak ogromnymi upałami jak w lato. Mimo, że jest gorąco i co chwilę burzowo to jednak to nie ten sam upał jaki choć w tej samej temperaturze lecz jakże inny jest latem. Powoli widać rezultaty mojej pracy, jakże to ogromnie cieszy....

Zielnik 



Szału nie ma z kwiatami jak na razie, czasu potrzeba by się rozrosło. Z nasion wzrastają astry które ucieszą oko jesienią. Jednak już podwórko zaczyna żyć.
 Warzywniak

 Pierwsza sałata, szczypior i rzodkiewka dawno spałaszowana. Nie ma to jak swoje i zdrowe! Jestem ciekawa jakie będą zbiory :)
W upalne dni kozy wpuszczamy do lasu, nie tylko po pyszności ale dla ochłody. 




Słabo je widać w tych zaroślach ale gwarantuje Wam, że ich radość słychać w mlaskaniu :)
Domek dla córci skończony, wyczekała się dziewczyna ale widać było po niej jaką sprawiłam jej radość :) No cóż to maks na moje zdolności hehehhe

  Dzień Dziecka spędziliśmy na festynie w Mstowie. Powiem Wam, że zabawa była przednia. Pierwszy raz byłam na organizowanym festynie dla dzieci z parafii, wszystko było za darmo a ludzi od groma. Naprawdę mile spędzony czas.


 Wszystkie chłopaki nie dawali sobie rady na ściance, dziewczyny były górą. A moja Wiktoria była prawie u szczytu :) Duma mnie rozpierała. Silna dziewczyna !

Borys jak zawsze najlepszy w celności. Szkoda że nie było strzelania z łuku tu by pokazał co potrafi naprawdę ! Zaczęło się od zabawkowego teraz mama musi kupić profesjonalny z porządną tarczą. Patrzę na niego nie raz z podziwem. 




Z najlepszym przyjacielem Danielem.

Było naprawdę super, patrzę na nie i nie wierzę że już są tak duże. Każde jest tak inne i każde daje mi powód do dumy.
Gorąco Was pozdrawiamy z naszej skromnej chałupki :) PA