sobota, 28 stycznia 2017

Nowy Rok i narodziny

Witajcie, mam nadzieję że ten Nowy Rok zaczął Wam się pozytywnie i daje nadzieję na lepsze. 2017 rok jest dla mnie rokiem odrodzenia z popiołów i absolutnie nie koloryzuję faktów. Chciałabym móc pokierować swój umysł i 2016 rok całkiem wymazać z pamięci. Choć po głębszym przemyśleniu uważam, że większy sens ma pamiętanie błędów i uczenie się na nich niż zapominanie i udawanie że nic się nie stało. Chcę pamiętać złe chwile jakie przeżyliśmy by docenić te normalne, zwykłe i nudne. By docenić te które zapierają nam dech w piersiach. Nareszcie wszystko zaczyna iść w dobrą stronę, zakończyły się problemy i nastał spokój. Spokój który daje szansę  na rozwój i realizację. Na razie o większych planach pisać nie będę - absolutnie nie chcę zapeszać. Gdy zaczniemy je realizować przyjdzie czas na podzielenie się z Wami radościami. To tylko kwestia kilku tygodni jak będę mogła więcej coś napisać. Wystarczy już krakania bo raz wybiegłam do przodu a później ciężko było się pogodzić z porażką. Nasze życie wypełnione jest porażkami - każdego z nas to dotyka prędzej czy później. To tylko kwestia jak wpłynęły na nas i jak uporamy się z tym gorzkim smakiem. Nadszedł Nowy Rok i wciągu tych 28 dni dostaliśmy zastrzyk energii, dobre wieści i możliwość cieszenia się z obrazu jaki sobie zmierzliśmy wykonać. Gdy pojawia się szansa trzeba brać życie za pas i działać. Szukamy swojego miejsca na ziemi i obyśmy znaleźli :) Z dobrych nowin którymi chciałabym się z Wami podzielić teraz to wykoty. Dziewczynki poradziły sobie same, gdy się pojawiłam maluchy były już na świecie. Karinka urodziła dwie śliczne dziewczynki 


 
Dwa dni później urodziła trojaczki Melunia. Było to dla mnie szokiem gdyż na tyle porodów ile mnie obdarowała nigdy nie rodziła więcej niż dwa koźlęta. Urodziły się dwa koziołki i jednak kózka. Niestety w pierwszej dobie padł jeden koziołek. Urodził się jako ostatni był bardzo słaby, nie był w stanie stać na nóżkach i nie miał odruchu ssania. Mimo mojej walki o maleństwo po prostu zasnął przytulony do matki. Tyle już lat w tym jestem a nadal odczuwam ogromny ból serca gdy tracę członka stada. Mimo że człowiek uodporniania się i godzi z prawami natury jednak zostaje to jak rysa na szkle.



Takie maluszki dają tyle radości i tyle nadzieii. Jestem o krok od realizowania marzeń i planów które musiały tak długo spać. Obudzę się i ruszę przed siebie, razem ruszymy i nie odwrócimy się za siebie nawet na chwilę. Niczego już nie zabraknie w tym planie. Już widzę ten cel, tak jak kiedyś widywałam i zmierzałam do każdego mimo przeciwności. Tylko teraz jest inaczej bo nie mówię Ja tylko My. Z taką dużą różnicą. Pozdrawiam :)

5 komentarzy:

  1. Monika życzę spełnienia tych wszystkich zamierzeń....i czekam na kolejny wpis
    serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  2. Daj Bóg niech się stanie ;) Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Realizujcie plany, życzę powodzenia w działaniu i trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Monia.. spełnienia marzeń w 2017 roku
    ściskam mocno :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz.