czwartek, 27 lutego 2014

Cios w plecy .......

Nie mogę iść spać, wiem że jeśli nie napisze teraz, to nie napisze nigdy. Póki się to wszystko dzieje, póki jeszcze to przeżywam to mogę o tym napisać. Za kilka dni nie napisałabym o tym wcale, nie byłabym wstanie ani nawet bym nie chciała znów wracać do tego co dziś przeżyłam co nadal przeżywam i pewnie będę długo to w sobie dusić. Ja jako mały hodowca angażuję się uczuciowo do moich kóz, mimo kilku osób co twierdzą że jest wręcz odwrotnie bo ubijam koziołki- to jest nie prawda. Moje mlecznice to moje skarby, żyję nimi , jestem z nimi zawsze. Gdy chorują walczę o nie do końca. Nigdy nie przegrałam walki nawet z najtrudniejszą sytuacją teraz jestem bezsilna teraz moje dłonie opadły i nic zrobić nie mogę. Dziś los dźgnął mnie w plecy i zostanie ta blizna we mnie już chyba na zawsze. Ale nie poddaje się, wierze i walczę bo nie byłabym sobą, bo nie wierzyłabym w moją kozę. A w nią wierze bo ona wierzy we mnie i mimo cierpienia liże mnie po twarzy, jakby mówiła :" Będzie dobrze , nie płacz ja wytrzymam".
Dzień był piękny, pracowałam przy kozach, karmiłam koźlęta, robiłam im zdjęcia jak radośnie podskakiwały. Dzień był cudowny. Maja dziś wstała rano, cały dzień chodziła i pasła się na pastwisku gdy ja pilnowałam i karmiłam jej dzieci. Cudowny dzień, prawda? Na 16.30 miałam iść do szkoły na zebranie. Ubrałam się więc poszłam do kóz by sprowadzić je z pastwiska i zobaczyć czy wszystko w porządku. Było w porządku, Czarna mimo iż na dniach miała mieć wykot, nie miała żadnych objawów prócz wymienia które nabrało. Spojrzałam jej pod ogonek. Nic się nie działo. Poszłam na zebranie, nie będę się wywodzić ale tylko zdenerwowałam się rozhisteryzowanymi matkami trzęsącymi się jak galarety nad swoimi dziećmi i ogólnie bzdurną dyskusją i kłótniami między dyrektorem szkoły a rodzicami. Wracając do domu, dałam dzieciom kolacje i poszłam do kóz. I tak się zaczęło. Znalazłam w boksie u owiec ( u mnie boksy na dzień są otwarte) Czarną w rogu stajni i leżącą Tolę. Pot spłynął mi po plecach bo furtka była zamknięta ( pewnie Tola zadkiem zamknęła). Usłyszałam ciche uwodzenie koźlęcia a że było w tym boksie ciemno poleciałam po latarkę ( bo oświetlenie do boksu dla owiec nie dochodzi). Wygoniłam Tolę i zobaczyłam jak na ściółce leży ładne koźlę zaglądając pod ogon zobaczyłam jedną racicę wychodzącą z dróg rodnych. Koza meczała żałośnie , czułam że cos jest nie tak. W zębach miałam latarkę i zaczęłam ciągnąć koźlę, jedną racicę miała podwiniętą ale nie na tyle by sprawiło to problem z wyjściem, rodziła się tyłem. Jak je wyciągnęłam od razu czułam że coś nie tak, w sumie drżało mi serducho i umierałam ze strachu bo kózka była bezwładna i oddychała tak jakby nie mogła oddychać. Nacierałam ją około godziny, tarłam ruszałam oczyszczałam drogi oddechowe ze śluzu. Niestety padła. Umarła mi na rękach. Drugie młode wzięłam i przeniosłam wraz z matką do budynku ocieplonego gdzie mam porodówkę. Dopiero wtedy zobaczyłam, że jedna strona brzucha kozy jest dziwnie spuchnięta, wyglądało to tak jakby miała przepuklinę i wszystko przelało jej się na ten bok pod skórę. Koza prężyła się, parła, meczała. Zdezynfekowałam dłonie po umyciu i włożyłam do środka rękę, nie mogłam wyczuć czy jest jeszcze jedno bo w drogach rodnych już była macica. Macica rozerwana, popękana i zerwana. Krwotok straszny, krwotok a ja nic nie mogłam zrobić. Umyłam ją , stała. Nie mogła się położyć, co się kładła dostawała drgawek jęczała z bólu. Zdoiłam całą siarę by karmić małą w razie gdyby nie przeżyła Czarnulka. Oczywiście żaden wet nie odbierał telefonów, jeden ( mój) odebrał - będzie jutro, dziś jest w Katowicach. Dziękuję ci Madziu że dzwoniłaś po wetów bo ja nie byłam wstanie.
 Malutka jest w domu leży koło mnie napojona i spokojna, czarna walczy o życie. Walczy jak każda moja koza, zaglądam do niej chodzę mówię do niej by się nie poddawała. Jutro ma być wet ona musi przeżyć, zrobi jej operację. Zszyje jej macicę i ona przeżyje, bo inaczej być nie może !!!!! Jeszcze takiego czegoś nie przeżyłam, nie przeżyłam. Tyle trudnych porodów nigdy nie było takiej sytuacji. Mogę sobie wyrzucać i wyrzucam sobie bo po co ja poszłam na to zebranie albo mogłam ją zamknąć w boksie dla pewności. Mogłam wszystko mogłam ale kto mógł przewidzieć coś takiego? Tym razem nawaliłam na całego, zawiodłam ją. I tego wybaczyć sobie nie mogę.  trzymacie za nią kciuki, bardzo was o to proszę bo nic nie jest tak ważne jak to by przeżyła.
To malutka, jedyna pociecha moja z całego tego nieszczęścia.


Musiałam o tym napisać, wyrzucić to z siebie. Jestem z tym sama, nie mam ramienia by się wypłakać ze zrozumieniem. Kto może mnie zrozumieć, przecież to tylko koza. Zwykła czarna koza, nic szczególnego. Dla mnie tak  nie jest , to nie jest zwykła koza. I tak bezsennie dziś będę przy niej trwać. Chodzić i pilnować, małą karmić. Oby do jutra.

23 komentarze:

  1. Monika dziewczyno - dzielna dziewczyno. Nie wiem jak Cię pocieszyć, jakich użyć słów. Może po prostu powiem, że jestem z Tobą, że przynajmniej mogę sobie wyobrazić co czujesz, że zaciskam pięści żeby Czarnula przeżyła. Już rano, Ty pewnie już wiesz. Bez względu na to jak to się skończy, nie możesz sobie nic zarzucić. Przecież oprócz opieki nad naszymi zwierzętami musimy żyć, zajmować się dziećmi i wszystkim co przynosi każdy dzień, Nie zawiodłaś...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje Jolu, nie raz człowiek chce nad wszystkim panować. Mieć wszystko w jednym palcu i żyć spokojnie jednak nie wszystko da się ogarnąć. Wczoraj jak w amoku dziś na pełnych obrotach. Jeszcze w nocy ryczałam w domu jak dziecko, nie mogłam sobie wybaczyć. Teraz w głowie mam tylko to by wyzdrowiała. Najgorsze jest to czekanie na weterynarza.

      Usuń
  2. Monika- współczuję ci z całego serca. Będę myśleć o Czarnej, trzymam mocno kciuki by się wylizała biedulka. Trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkie i wszyscy jesteśmy z Tobą, jesteś bardzo dzielna, próbowałaś pomóc, tak jak tylko mogłaś, wiedz że co kolwiek się stanie Ty dałaś z siebie wszystko, to prawda co pisze Jola, masz dzieciaczki, obowiązki domowe i te cudowne zwierzaczki, które kochasz nad życie, zobaczysz wszystko się ułoży:)
    Nie mamy wpływu na to co się dzieje , natura jest potężniejsza od nas.Trzymamy kciuki za Twoją Czarnulkę, pamiętaj że musisz pomóc młodej kózce która liczy na Ciebie:) Wiem co znaczy kochać swoje zwierzątka, jak się jest wrażliwym to nawet potrącony kotek, czy ptaszek wytrąca Cię z równowagi, dla nas Jesteś Wielka :) Chodź wcale się nieznamy to wiem że tak właśnie jest na prawdę !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje Wam kochani za te słowa! Mimo że człowiek ma twardą skórę i wiele bierze na siebie wiele może znieść takie sytuacje nas wytrącają. Maleńka ma się dobrze karmiona przeze mnie świetnie sobie dała radę, duża z niej dziewczynka. Ona zostanie u mnie nie wyobrażam sobie ją sprzedać.

      Usuń
  4. Ja akurat rozumiem świetnie, że to nie jest tylko koza. Przeczytałam to co napisałaś ze łzami w oczach. Mam nadzieję, że przeżyje i że wszystko będzie dobrze! Nie uważam, że zawiodłaś. Skąd miałaś przecież wiedzieć? Trzymam mocno kciuki i koniecznie pisz co dalej. Aż brak mi słów, a chciałoby się napisać więcej słów otuchy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każde dobre słowo dodaje otuchy, nie każdy potrafi zrozumieć co się czuje w takiej sytuacji. tego nie można sobie wyobrazić ale jeśli ktoś mimo wszystko wczuwa się w ból drugiej osoby czy zwierzęcia to w tych czasach to rzadkość. Może dlatego napisałam tego posta potrzebowałam wsparcia , oparcia i dobrego słowa. By mieć siłę iść dalej. Pozdrawiam i dziękuję!

      Usuń
    2. i ja też chciałabym ci dodać jakoś otuchy i wsparcia. i doskonale rozumiem, co czujesz. dziś umarła mi na rękach kura (tylko 3 z całego stada przeżyły zimę, i teraz mamy już dwie).
      z kozą można nawiązać relację - nasze, tak jak i twoje mają imiona, widzę, jakie mają charaktery, usposobienia, co lubią itp. a tu tylko kura. niby tylko kura.
      a poryczałam się jak głupia. i też miałam poczucie winy - weszłam na podwórko z psem-kurożercą bez smyczy, nie spodziewałam się, że kury wyszły ze swojej zagrody. nim dobiegłam było już po niej.
      wściekać się na psa? przecież ona nie rozumie. na siebie? a co to da?
      przepraszam, rozwlekłam się, a to przecież twój blog. ale ja jakoś nie mogłam tego opisać na moim.
      fajnie jest doświadczać narodzin, obserwować zdrowe zwierzaki. ciężko towarzyszyć śmierci.
      czasem sobie myślę że nie jestem przystosowana do tego świata.
      tak jak mówisz - masz miękkie serce, musisz mieć twardą dupę.

      a tymi krytykantami nie ma co się przejmować. żeby powstał komputer na którym piszą do ciebie takie komentarze musiało zginąć xyz istnień. my nie jemy mięsa, a urodziły się nam dwa koziołki. też mi niełatwo.

      przepraszam za długi komentarz. kończę już

      pozdrawiam cię, jesteś dzielna, jesteś prawdziwym wzorem do naśladowania. trzymajcie się

      Usuń
  5. Czasem tak jest, że walczymy, pragniemy, staramy się - a kochany przez nas najbardziej zwierzak odchodzi w bólu. Ciężko wtedy jest i naprawdę czuć samotność. Bo kto zrozumie ból i żałobę za ukochanym zwierzakiem? Przerażenie i bezradność, kiedy cierpi? Widzisz, życie nie jest sprawiedliwe. Nikt nam nie obiecał, że zawsze będzie ładnie i gładko. Jeśli nie robi się nic, to nic się nie zdarza. Kiedy robi się coś, to ma się z tego i radości i smutki. Takie jest życie. Dasz radę, jesteś mocną, choć wrażliwą dziewczyną. Jestem z Tobą.

    OdpowiedzUsuń
  6. Może i tylko koza, ale każde zwierzę zasługuje na szacunek i dobrą opiekę, nawet te które na mięso się hoduje. Nie każdy jest tak silny emocjonalnie, aby zaprzyjaźnić się ze zwierzęciem, które będzie zjedzone. Zwierzęta doskonale zdają sobie sprawę jaki człowiek ma do nich stosunek i są szczęśliwe, widząc dobrych ludzi przy sobie.
    Niestety wszystkiego przewidzieć się nie da, nie ma co siebie winić, tylko iść do przodu. Zrobiłaś dla niej wszystko co mogłaś zrobić w danej chwili. Życie jest bardzo ulotne, dlatego każde życie jest tak cennym darem.Trzymam mocno kciuki za Czarną.

    OdpowiedzUsuń
  7. Napisz, co u Was. Jak znajdziesz chwilkę oczywiście. Martwię sie o Czarnulkę :(

    OdpowiedzUsuń
  8. Moniko, nie wiem jak Ci dodać otuchy. Rozumiem doskonale, co czujesz. Życie przynosi i radości i smutki. Trzymam kciuki za Twoją Czarnulkę. Napisz, co u Was. Nie ma tu Twej winy. Nikt nie jest jasnowidzem. Przytulam Cię wirtualnie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Czarnulka żyje!!! Walczy dziewczyna!!! Całą noc przy niej czuwałam, maleńką karmiłam. Wciąż czekam na powrót weterynarza. Damy radę inaczej być nie może. Siedzę przy niej co chwilę kładzie mi głowę na ramieniu patrzy mi w oczy. Widzę w niej siłę więc jest szansa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewczyno!! jakby człowiek wiedział, że się przewróci to by się położył!!. A co Ty jesteś wróżką czy jak? Przecież nie możesz tam fizycznie siedzieć całą dobę!! a w nocy co? Nianię elektroniczną trzymasz w obórce czy jak? Koza zaczęła rodzić błyskawicznie i pewnie i tak co się miało stać to by się stało, czy byś tam była czy nie była.
      Teraz ważne jest to aby coś zrobić jeśli się da. Nie zagnębiaj się bo to nic nie pomoże a może tylko zaszkodzić.
      Ech a weterynarze... nie mam cholera dobrego zdania o żadnym. Nigdy żaden nam przy zwierzakach nie pomógł. Każdy tylko forsę umie liczyć. Nasi okoliczni to pracują od do a potem to niech się świat wali oni mają fajrant.
      Trzymam kciuki za kozuchę. I za Ciebie też dziewczyno trzymam.

      Usuń
    2. Widzisz i to moja chyba największa wada, kontrola nad wszystkim. Chcę panować nad życiem chce panować nad losem i otoczeniem. Tak by zawsze było dobrze, chęć leczenia świata zawsze odbija się na nas. Trzeba mieć twardą d...ę. Nie zawsze się tak da, nigdy mimo wszystko się nie poddaje nie rozkładam rąk bezsilnie. Nie rezygnuje. Nie umiem podejść i powiedzieć : "Ona idzie na straty, szkoda ale nic z niej nie będzie" tak mówią hodowcy ja za to siedzę i ryczę gadam do niej mówię WALCZ , może dlatego tyle razy wyciągałam je z łap śmierci gdy do mnie trafiały chore. Może to daje im siłę. Jeśli się tylko chce. Pozdrawiam i dzięki :)

      Usuń
  10. Trzymam kciuki. I jestem pełna podziwu dla Twojego opanowania w tak dramatycznych okolicznościach. Mam nadzieję, że dobrze sie wszystko skończy i czekam na dobre wieści

    OdpowiedzUsuń
  11. Co tam na froncie? Trzymam kciuki za mamę i przychówek - nie dręcz się, to nic nie da... Nie rozpamiętuj, co się stało, to się nie odstanie... Szkoda, ale bywa i tak na tym najpiękniejszym ze światów;)

    OdpowiedzUsuń
  12. trzymaj się dziewczyno jakie to musi być dla Ciebie strasznie trudne, przytulam, pocieszam, bardzo podziwiam

    OdpowiedzUsuń
  13. daj znać... chociaż tylko czytam czasami... może raz się odezwałam tu u ciebie.. ale czytam i martwię się... trzymam kciuki za ciebie i twoje kozy... tylko kozy i aż kozy... każde stworzenie w domu to członek stada... rodzina.

    OdpowiedzUsuń
  14. Czasem wszystkiego nie przewidzimy niestety... :(
    Trzymam kciuki za kozunię; Aż-a nie tylko- kozę.
    Tylko ci, którzy zwierząt nie lubią i nie szanują mogą się śmiać z tak emocjonalnego podejscia, ale takim mówimy...wiadomo co ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Poplakalam sie czytajac ten wpis. Trzymam mocno kciuki za Czarnulke, oby dotrwala do jutra!

    OdpowiedzUsuń
  16. Tak widocznie miało byc , nie dręcz się złymi myślami , skoncentruj na maleństwie - ono cię potrzebuje - to AŻ koza - a nie TYLKO koza - jak ktoś ładnie wyżej napisał.... Trzymamy kciuki , będzie dobrze , musi byc dobrze !

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz.