niedziela, 6 października 2013

Z lotu ptaka

Pracowity był ten weekend, Tomek niestety w sobotę pracował więc wrócił przed piętnastą do domu ale nie tracąc czasu zabraliśmy się do pracy. Plan był jeden - naprawić DACH NAD STODOŁĄ. Mieliśmy już drabinę 12-sto metrową i dużo dużo stresu. Wchodzić na niepewny dach pokryty starym eternitem to nie lada wyzwanie. Oczywiście mężuś wykazał się znów nie tylko zręcznością ale i ogromną odwagą. Ja dolazłam do połowy drabiny i mnie sparaliżowało, on za to wszedł na samą górę i w dodatku pełzał po dachu i niepewnych belkach. Podziwiam ! nie ma co!!! Dach został naprawiony, pokryte ubytki i posłuży jeszcze rok zanim zabierzemy się do rozbiórki.

I kilka zdjęć z lotu ptaka, witam w moim świecie :))))))


Niestety w piątek nie miałam możliwości skończyć a nawet dobrze zacząć pracy przy paśniku. Potrzebowałam piły spalinowej a tego ruszać mi nie wolno. Przy moich zdolnościach do robienia sobie krzywdy Tomek kategorycznie mi zabronił. Wiem , że ma rację dlatego wolałam na niego poczekać. Przygotowałam za to deski, docięłam wg miary i czekałam na jego powrót z pracy. Niestety znów przybył grubo po 19 więc trzeba było odłożyć prace na sobotę. W sobotę docięliśmy piłą stemple ale prace przy dachu zajęły sporo czasu więc znów odłożyliśmy na poniedziałek. Jutro zaczynamy działać. Prócz prac dziś stało się coś co podniosło mi ciśnienie do 200! Siedziałam w domu z dziećmi czekając jak Tomek wróci z miasta, kozy pasły się na pastwisku do momentu jak im coś nie strzeliło do głowy włamać się na sąsiada podwórko. Ten nie myśląc kompletnie otworzył bramę i wypuścił je na dość ruchliwą drogę. Usłyszałam że za oknem ujadają strasznie wszystkie psy wychyliłam się więc przez okno i między drzewami widziałam coś dziwnego biegnącego po ulicy. W pierwszym momencie pomyślałam, że ktoś prowadzi kucyki jakie było moje zdziwienie jak wychodząc z domu zobaczyłam galopem biegnące moje kozy z krową i owcami na czele !!! Biegiem otworzyłam bramę i pobiegłam za nimi. Goniłam je dość daleko okrążając je i zaganiając na ulice by szły w stronę domu. Śmiechy i chichy sąsiadów doprowadzały mnie do szału myśleli, że nie nawrócę zwierzyny że rozbiegną się w popłochu. Ha! wcale nie! reagowały na komendy i spokojnie wróciły do domu. Nie będę opowiadać jaka była wymiana zdań między mną a sąsiadem bo to raczej rynsztokowy slogan był ale jak w takich emocjach trzymać słowa na wodzy?? Przecież mogło dojść do kolizji, ktoś mógł ucierpieć czy to kierowca czy to też moje zwierzęta. Oczywiście nie wypieram że miał prawo się zdenerwować ale w takich sytuacjach trzeba myśleć. Jutro ciągnę linkę bo jak raz doszły jak tam wejść wejdą raz drugi. Nie tak ma wyglądać niedzielny spokój i odpoczynek po całym tygodniu ciężkiej ponad siły pracy. Tak to te kozy mają w charakterze, mendy jedne jak nic ,szelmy! ;-) Pozdrawiam i miłego tygodnia !!!

3 komentarze:

  1. pracowicie !!
    i "ekscytująco" ;) Ty na nudę NIGDY nie będziesz narzekała :) hehe
    :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj ja też mam czasem taki problem ale z owcami mają dużą łąke ale zawsze cos
    kombinują i uciekają do sąsiada do sadu na jabłka.
    Ale oni sa wyrozumiali,więc nie ma jakiś zgrzytów między nami.Nieraz ich krowa na nasz plac
    wleciała i nie miałam pretensji choc parę kwiatków ucierpiało.
    Kozy narazie wiąże na łańcucha bo pewnie jakby chodziłu luzem to tez by mi zwiały.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Życzliwy sąsiad, nie ma co... To smutne, ale taka "jurajska" życzliwość jest szeroko znana i często wśród ludzi opowiadana. Zresztą wystarczy popatrzeć na zabudowę wielu wsi - gęsto, że można sąsiadce przez okno zupę zamieszać. Jak mówił mój papcio (z jurajskimi korzeniami) - ta zabudowa nie wynika z podziałów działek, a z obawy, by sąsiad, sąsiada nie podpalił, bo i jego chałupa by się zajęła.
    Zresztą, takich "życzliwych" ludzi (i bezmyślnych) wszędzie można spotkać.
    Ważne, że wszystko skończyło się dobrze.
    Zdrowia, siły i pogody życzę!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz.