sobota, 16 marca 2013

Tak się bawi Nasza młodzież

Uśmialiśmy się z Tomkiem do łez, strugi leciały nam po policzkach. No!! nerwy opadły nam i przyszła głupawka, szkoda tylko, że taki niesmak pozostał. Opowiem Wam od początku...... Wczoraj pod wieczór miałam telefon, a że dodałam ogłoszenie do gazety lokalnej to każde "dryn... dryn" na biegu było odebrane. Ogłoszenie tyczyło Kuby, naszego reproduktora. Zadzwonił więc pewien człowiek zainteresowany zakupem kozła rejestrowanego, co bardzo mnie oczywiście ucieszyło. Umówiłam się wiec ów człowiekiem na godzinę 7-8 rano po odbiór. Godzina rozmowy była dość późna więc wyobraźcie sobie nasze zaangażowanie o 22 w sprawy Kuby. Biegiem poszliśmy do stajni założyć Kubie koczyk ( stary zgubił, nowego nie odważyliśmy się dotychczas mu założyć), po założeniu pomyślałam że podetnę mu racice by nowy właściciel nie musiał tego robić przed okresem pastwiskowym lub c gorsza nie wywarł presji obniżenia ceny. A więc, razem z kozłem i Tomkiem po maszerowaliśmy do garażu by przy dobrym świetle zająć się jego pedikiur-em ;) Po całym zabiegu wyczesałam Kubę by zachwycił nowego właściciela urodą. Kuba poszedł spać, my też . Rano pobudka kozy osobny okólnik Kuba osobny, by nie było bieganiny za nim i innych ekscesów. Mija godzina 8.30 dzwonię więc do chłopa a ten spokojnie, że będzie po kozła w godzinach popołudniowych. Hmmm... no ok, więc czekamy.Wybiła godzina 17-sta.......Zaczęła się cała ta dowcipna szopka. Odebrałam telefon a w słuchawce:
- Dzień dobry ja jestem na trasie przy samolocie ( jakby ktoś nie wiedział niedaleko nas jest restauracja która mieści się w prawdziwym samolocie) .
- No dobrze proszę Pana niech Pan jedzie teraz w kierunku Warszawa trasą i pierwsza w prawo na Łochynię, później Borowno i ja już pana pokieruję.
-Wie Pani co? no ja nie wiem jak, niech Pani wyjedzie po mnie na tym skręcie żebym wiedział gdzie.....
- No dobrze już jadę... Stałam tam dobre 20 min , telefonowałam z trzy razy nikt nie odbierał...wróciłam do domu, stwierdziłam że żarty więc zabrałam się do pracy przy wieczornym oporządku zwierząt. TELEFON.
-No i gdzie Pani jest?? Ja pojechałem na Częstochowę a tam nie ma skrętu na Łochynie , pani chyba sobie ze mnie żarty robi.....
-Jak na Częstochowę? mówiłam trasa A1 na Warszawę ! Niech pan poczeka ja jadę a Pan ma zawrócić. ....Pojechałam więc znowu a dla wyjaśnienia to jakieś 4 km w jedną stronę..... Czekam dobre 25 min ...... dzwonię :
- I gdzie Pan jest ???
-Mijam samolot - odpowiedział....
 Więc czekam ...5 min mija, 10 min mija, 20 min mija...... Zaczęłam się już tak wkurzać, że w tym aucie do siebie sama wyzywałam. Ciśnienie to skoczyło mi w stan wylewowy i miałam ochotę ..... ok nie skończę tego wątku ;)
Wróciłam do domu..... Potrzaskałam drzwiami - emocje trochę opadły. Tomek zadzwonił od siebie i już wiedział o co chodzi. Po krótkiej dyskusji ów niby "Pan" powiedział:
-Jadę trasą F1 na Mykanów....
-Trasa F1 ??? pyta Tomek. Żarty sobie pan stroisz ????
W głębi rozległ się śmiech grupy imprezowiczów.....No nic.... taka zabawa naszej polskiej młodzieży..... Doszło do dość ostrej wymiany zdań i na tym koniec.... Teraz mogę się z siebie śmiać ale wcześniej lepiej nie mówić!!!!

15 komentarzy:

  1. ... a ja myślałam, że takie żarty skończyły się z latami osiemdziesiątymi ... hihi a tu proszę ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo wszystko głupie zarty...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo głupie żarty ,nic dziwnego że wkurzyłaś się Moniko a do tego jeszcze zmarnowany czas.Głupota ludzka nie zna granic .
    Pozdrawiam i miłej oraz słonecznej niedzieli

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie to by chyba diabli wzięli....Oj chyba ta nasza młodzież na brak zajęcia cierpi.

    OdpowiedzUsuń
  5. No nie śmieszne. Mnie tak kilka tygodni zwodziła pewna wcale nie młodzieżowa dama ze sprzedażą szczenięcia. Dzwoniła co dwa dni pytała jak rosną ile mają wagi wzrostu, co jedzą, chciała zdjęcia...co chwile nowe. Nazwisko tej pani znane mi było z historii rasy więc odpuściłam zaliczkę..i tu był mój błąd. Pani też już wyjeżdżała z Warszawy po odbiór....tyle, że nigdy nie dojechała...ech..są tacy ludzie po prostu. Przełknęłam pomyłkę, ale teraz jestem dużo ostrożniejsza. Szkoda Waszych nerwów.

    OdpowiedzUsuń
  6. No wiesz co, tego to jeszcze nie słyszałam... Ale bym się wściekła!!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj współczuję. To nie było śmieszne, ani dowcipne. Też by mnie trafiło. Najgorsza jest bezsilność, bo nie ma jak walczyć z ludzką złośliwością i głupotą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz ale po takich nerwach jak usiedliśmy z Tomkiem i wspomnieliśmy nasze nocne szykowanie Kuby to jedno spojrzenie i wybuchliśmy śmiechem jacy my naiwni i dziwni jesteśmy. Zbytnia ufność do ludzi nas zgubiła.

      Usuń
  8. Pierwszy raz słyszę taką historię ,wszystko ma swoje granice!Wściekłabym się okropnie!
    Miłego dnia Moniko!:)
    Agnieszka.

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj,masz nerwy...Mnie by chyba krew zalała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I zalała!!! ale szkoda zdrowia na nerwy więc odpuściłam

      Usuń
  10. Żeby sobie tylko podzwonili, to by się wszystko na czesaniu i kopytkach skończyło, ale Ciebie mi szkoda i tego jeżdżenia i czekania.
    Jak by człowiek miał czas na takie pierdoły...
    Takie coś to tylko złota młodzież może wymyślić, co znaczenia czasu i ciężkiej pracy nie zna. Niech ich czkawka pomęczy...
    Raz tylko śmiałam się z takiej głupiej zabawy.
    Na studiach, w latach osiemdziesiątych dorabiałam sobie w centrali telefonicznej. (pamiętacie te czasy - trzeba było rozmowy międzymiastowe zamawiać, a potem czekać na połączenie), W takiej centrali było specjalne pomieszczenie dla smutnych panów do podsłuchiwania rozmów. Korzystali z tego szczególnie w stanie wojennym, potem rzadko - chyba tylko, gdy prowadzili jakieś akcje. Prawie ich tam nie było. Jeden z kolegów - pracownik, a nie student strasznie się na to wkurzał. Jakimś sposobem dowiedział się o nazwisko młodego funkcjonariusz, który czasami pojawiał się na centrali. A że nie było jeszcze komputerów wszystkie rozmowy łączone oraz wykonywane z centrali musiały być zapisywane na blankietach. Jeżeli ktoś nie zapisał - rozmowy nie było! Kolega wykonał następującą akcję - codziennie ok 20-tej przez cztery dni dzwonił na domowy numer opisanego kolesia i pytał: - jest Jacek? Chciałem zostawić wiadomość. Oczywiście żadnego Jacka tam nie było i spotykały go jedynie bluzgi. W piątek zadzwonił i powiedział: Tu Jacek - czy są dla mnie jakieś wiadomości? Osoba z drugiej strony drutu ryczała jak ranny zwierz. My w centrali (dopuszczeni do tajemnicy) płakaliśmy ze śmiechu. Rozmowa była nie do namierzenia. Były jakieś podejrzenia ze strony kierowniczki zmiany, ale nikt nikogo nie wydał.
    W porównaniu z Twoją przygodą, to i tak był niewinny żarcik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popłakałam się ze śmiechu:))))

      Usuń
  11. Nie ma tego złego:) koziołek przynajmniej lifting przeszedł:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie wyobrażam, jak Wy to znieśliście. Kurcze! Mnie by na pewno szlag trafił. Nie odpuściła bym im tych jazd. To już kwalifikuje się jako nękanie. A chociaż... Macie rację: szkoda nerwów, lepiej obrócić wszystko w żart. Śmiech przynajmniej wydłuża życie :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz.